Szalone gesty miłości... Samozadowolenie z bycia
porządnym człowiekiem… Dwa całkowicie odmienne światy duchowe, nie do
pogodzenia. Albo zarozumiale uważamy się za porządnych i nie kochamy, albo
kochamy i ze szczerą pokorą nie uważamy się za porządnych…
Ewangeliczna
historia, w której biorą udział Jezus, faryzeusz Szymon i nawrócona kobieta,
jest wielką pomocą, aby lepiej uświadomić sobie specyfikę wspomnianych powyżej
dwóch postaw (por. Łk 7, 36-50). Szymon jest typowym faryzeuszem, który
ma o sobie bardzo dobre mniemanie. Nie mieści mu się w głowie, że
człowiek, który rzeczywiście byłby prorokiem, mógłby pozwolić, aby dotykała się
go znana powszechnie grzesznica. Ujawnia się charakterystyczny dla ludzi
„porządnych” styl myślenia powierzchownego. Otóż wszystko sprowadza się tutaj
do zewnętrznych zachowań, na podstawie których wyprowadzane są jednoznaczne
wnioski. Nie są brane pod uwagę wewnętrzne motywacje i intencje. Jest to
konsekwencją tego, że dla faryzeusza „wnętrze” jest pojęciem abstrakcyjnym. Nie
ma on w sobie głębszego świata duchowego. Wszystko ogranicza do widzialnych
gestów, słyszanych słów i formalnych praw. Gdy dane normy i konwenanse są
zachowane, człowiek otrzymuje status „porządnego”. W przeciwnym razie jest
pogardzanym grzesznikiem.
W oczach Szymona „czarno na białym” jawnogrzesznica
i Jezus przekroczyli dopuszczalne normy. W tamtych realiach zwykłe
rozpuszczenie włosów przez kobietę wobec obcych mężczyzn było traktowane jako
mocno nieprzyzwoite, a nawet mogło być w przypadku mężatki przyczyną zażądania
przez męża rozwodu. Zresztą obecnie na Bliskim Wschodzie, zasadniczo
muzułmanki, z reguły zawsze mają na głowach specjalne chusty, bardzo starannie
zakrywające włosy. Owa kobieta zaś „stanąwszy z tyłu, u nóg Jego,
płacząc, zaczęła oblewać Jego nogi łzami i włosami swej głowy je wycierać”. Co
więcej, „całowała Jego stopy i namaszczała je olejkiem”. Takie zewnętrzne gesty
były dla porządnego faryzeusza wystarczającym argumentem, aby całe zajście
ocenić jako gorszące. Dla niego coś takiego jak duchowe misterium nawrócenia i
miłosierdzia, kryjące się za tymi gestami, to był świat, którego istnienia
nawet nie podejrzewał. Dlatego Jezus starał się jak najbardziej wizualnie
wytłumaczyć mu to, czego zupełnie nie dostrzegał. Wielka jest bieda
„porządnego” człowieka, który pozostaje jedynie na poziomie zewnętrznych
obserwacji i osądów, bez smakowania miłości, do której niezbędne jest „żywe i
wrażliwe” wnętrze.
Niezbędnym środowiskiem, aby miłość mogła
rozwijać się w człowieku, jest wewnętrzny świat. Nawrócona kobieta
przekroczyła wizualnie ówczesne konwenanse, ale nie był to moralny niedomiar,
lecz wręcz przeciwnie, nadmiar głębokich i czystych uczuć w sercu.
Doświadczyła od Jezusa dwóch wielkich darów: totalnej akceptacji i serdecznego
przebaczenia. On wiedział, co wcześniej robiła, a jednak jej nie przekreślił i
nie odrzucił, lecz dodał otuchy i napełnił błogosławieństwem. To
wyzwoliło w niej wielkie poruszenie serca. Dlatego była gotowa na szaleństwo
miłości, aby wyrazić swą bezgraniczną wdzięczność. To, co dla „porządnego” było
nieczyste, dla niej było bardzo czyste, bo płynęło z czystej miłości. Zarazem
gest głębokiego uniżenia, gdy obmywała, całowała i namaszczała stopy Jezusa,
był dla niej źródłem wywyższającego szczęścia. Uniżenie wobec Miłości
obdarzającej szacunkiem nie jest poniżeniem, ale uszczęśliwiającym
wywyższeniem.
Jezus
jednoznacznie pozytywnie odniósł się do zachowania kobiety. Wręcz ukazał ją
„porządnemu” faryzeuszowi jako piękny przykład, który powinien naśladować.
Prawdziwa miłość pamięta, że „pod” zewnętrznymi gestami i widzialnymi
zachowaniami istnieją wewnętrzne przeżycia oraz niewidzialny świat intencji i
motywacji. Dlatego miłość na podstawie zewnętrznych sposobów zachowania
nigdy nie osądza, lecz zawiesza sąd, pokornie uznając swą niewiedzę odnośnie
tego, co jest w sercu. Tylko Bóg ma takie prawo, bo jest wszechwiedzący. Nieraz
zachowania oceniane przez porządnych ludzi jako „totalnie skandaliczne” mogą
tak naprawdę być szczytem świętości w oczach Boga.
Panie
Jezu, udzielaj nam Ducha Świętego, aby nasze wnętrza coraz bardziej pulsowały
miłością…
17 września 2015 (Łk 7, 36-50)