Prośba o modlitewne wsparcie w życiowych
zmaganiach... To piękny i pokorny znak uznania prawdy, że potrzebujemy Bożej i
ludzkiej pomocy. Wspaniale, gdy dar tej wspomagającej modlitwy zostanie
udzielony. Niestety, niejednokrotnie wiele z otrzymanego obdarowania marnujemy,
gdyż zatrzymujemy się niejako w pół drogi. Najpierw wyrażamy modlitewną
intencję, ale potem już nie otwieramy się świadomie i z zaangażowaniem, pozostając
w stanie zamknięcia wobec dopływającego strumienia wymodlonej łaski. To tak,
jakby poprosić obsługę na stacji benzynowej o wlanie paliwa, a potem zapomnieć
o tym, że trzeba otworzyć wlew do baku w samochodzie.
Modlitwa nie jest zabiegiem magicznym. Istotna
jest wiara w Boga i otwarcie swego wnętrza na Jego działanie. Prawdę mówiąc,
Bóg nieustannie emituje w naszą stronę wszelkie niezbędne łaski. Sens modlitwy
nie polega na tym, aby obudzić śpiącego Boga i zmobilizować Go do pracy, ale
chodzi o to, aby otworzyć się na wciąż dopływające łaski i przyjąć je w siebie.
To oznacza konieczność wzbudzenia w sobie intensywnego pragnienia, zarówno w
sensie fundamentalnym, jak i konkretnym. Pragnienie fundamentalne oznacza
żywą wolę przyjęcia tego, co Bóg udzieli. Ale nie na tym koniec. Jeśli prosimy
o modlitwę jakąś osobę, to potem bardzo ważne jest wzbudzenie w sobie
pragnienia przyjęcia owoców jej modlitwy. Otrzymywana modlitwa wspierająca jest
jak dopływający do nas strumień, na który trzeba potem otworzyć swe serce.
Najlepiej, jeśli wzbudzamy w sobie świadomie myśl: „Pragnę przyjąć owoce
jego/jej modlitwy”. Im bardziej z rdzenia woli wydobywa się „gorące pragnę”, im
serce szerzej się otwiera, tym głębiej i obficiej strumień modlitwy może
wypełnić i zaowocować obecnością Bożej Miłości. Z kolei ta Miłość nie jest
abstrakcyjną chmurką, ale konkretnym dobrem, które w nas się „materializuje”.
Może pojawić się także doświadczenie wdzięcznej radości, a nawet wielkiego
szczęścia.
Gdy jestem spragniony i proszę o pomoc, to
„odpowiedzią i wcieleniem miłości” będzie dla mnie konkretna szklanka wody.
Zarazem muszę skoncentrować się na ręce osoby, która mi ją podaje. Jeśli będę
rozglądał się na wszystkie strony wypatrując „promieni Bożej miłości”, to z
wysokim prawdopodobieństwem albo tej szklanki nie zauważę, albo ją niezręcznie
uderzę i potłukę, rozlewając zbawienną wodę. Uważne skoncentrowanie się
na otrzymywanej szklance wody jest otwieraniem swego spragnionego wnętrza,
poprzez pomoc konkretnej osoby, na źródłową Miłość Boga.
Wielką wagę postawy otwarcia się i różnych
konkretyzacji ukazuje pewien ewangeliczny epizod (por. Mk 7, 31-37). Otóż
Jezus, uzdrawiając głuchoniemego, „włożył palce w jego uszy i śliną dotknął mu
języka, a spojrzawszy w niebo, westchnął i rzekł do niego: „Effatha”, to
znaczy: „Otwórz się”. Jezus wyraźnie pokazuje, że nie działa magicznie,
ale jako człowiek pokornie zwraca się do Boga Ojca („spojrzawszy w niebo”).
Głuchoniemy otworzył się na modlitwę stojącego przed nim człowieka; nie wiedział
przecież, że w osobie Jezusa ma jednocześnie przed sobą Boga. Co więcej, cały
proces otwarcia zostaje zintensyfikowany poprzez fizyczne gesty. Trzeba mocno
podkreślić, że włożenie palców do uszów i dotknięcie śliną języka nie były
czynnościami magicznymi. Były to gesty symboliczne, które miały na celu
wizualne pobudzenie wiary oraz wyzwolenie przez dotyk jeszcze głębszej
podatności chorych części ciała na działanie uzdrawiającej łaski. Głuchoniemy
rzeczywiście posłusznie się otworzył i dzięki temu został uzdrowiony.
Modlitwa, którą otrzymujemy w odpowiedzi na
naszą prośbę, jest jak strumień wody. Potem możemy być jak „zamknięty kamień”
lub jak „otwarta gąbka”. W pierwszym przypadku modlitwa nie przynosi owoców,
gdyż opływa po zamkniętym człowieku jak woda po kamieniu. W drugim przypadku
modlitwa pięknie owocuje, gdyż zostaje wchłonięta przez otwartego człowieka
tak, jak woda przez gąbkę. Dzięki temu dokonuje się optymalne działanie Bożej
łaski.
6 września 2015 (Mk 7, 31-37)