Ludzie odchodzą ... Zostaną po nich tylko słowa…
A może aż słowa? Wszystko zależy od tego, jak spojrzymy na ludzkie przemijanie,
doczesność i Wieczność. Jeśli śmierć jest totalnym unicestwieniem, to wtedy
słowa są jedynie pamiątką po zmarłej osobie, symbolem już nieobecnej obecności,
bladym wspomnieniem nieodwracalnie minionego czasu. Tak jest zarówno wtedy, gdy
chodzi o śmierć w sensie fizycznym, dosłownym, jak i duchowym, metaforycznym.
Ten drugi przypadek oznacza sytuacje, gdy
człowiek wprawdzie nadal żyje w doczesności, ale praktycznie jest tak, jakby go
już w realiach tego świata nie było. Św. Charbel, gdy został mnichem a potem
także pustelnikiem, mocno akcentował, że umarł dla świata. Wcześniejsze formy
zwyczajnego kontaktu przestały być możliwe, także dla najbliższych. Gdy przez
pewien czas przebywał z innymi ludźmi, z pochyloną głową trwał zasadniczo w
milczeniu, bardziej przypominając niewidoczne powietrze, aniżeli aktywnie
obecną widoczną osobę. Podobnie, kto wstępuje do Zakonu Kartuzów, umiera dla
zewnętrznego świata, znikając za monastycznymi murami, zanurzony w milczeniu.
Telefon staje się wynalazkiem techniki całkowicie bezużytecznym. Wyjście na
zewnątrz jest możliwe, ale serce niezmiennie jest już w nowym stanie „niebycia”
w świecie. Mnich ma głęboką samoświadomość: „umarłem dla świata”.
Warto zauważyć, że przy śmierci w sensie
duchowym, w chwili gdy czytamy słowa „umarłej osoby”, nigdy tak naprawdę
nie wiadomo, czy ta osoba nadal fizycznie żyje, czy może już odeszła z tego
świata także fizycznie. Ale gdy śmierć nie jest absolutnym końcem, lecz „tylko”
przejściem z życia doczesnego do wiecznego, słowo nabiera wtedy
„zbawiennej” wartości. Pomiędzy słowem i jego autorem ujawnia się niezniszczalna
tożsamość. Dlatego gdy osoba odchodzi, nie pozostaje po niej „tylko” słowo, ale
„aż” słowo. Słowo przestaje być jedynie prostym „znakiem kogoś”, przybierając
postać żywego „uobecnienia kogoś” w teraźniejszości. Wypływają z tego
niesamowite konsekwencje zarówno w odniesieniu do śmierci metaforycznej, jak i
dosłownej. Przede wszystkim osłabione zostaje poczucie nieodwracalnej utraty i
nieobecności; z wielką intensywnością wydobyty zostaje fakt niezmiennego
trwania i nowej formy obecności. Rozbłyska prawda, że życie się nie kończy,
lecz „jedynie” zmienia.
Gdy ktoś duchowo odchodzi od świata, wtedy jego
słowo pozwala niejako kontynuować wcześniejsze rozmowy. Zachowane lub nowo
powstające słowo przestaje być tylko materiałem do „bezosobowego przeczytania”,
stając się realnym tworzywem „osobowego spotkania”. Gdy nastąpi także śmierć
fizyczna, pozostawione słowo stanie się doczesną zapowiedzią nieustannej
współobecności w Domu Ojca. To oznacza coś niesamowitego! Czytane słowo
przestaje być „smutnym wspomnieniem”, stając się „radosną obietnicą”, że to, co
było, wciąż trwa i w Wieczności będzie jeszcze bardziej.
W Jezusie istnieje absolutna tożsamość, bytowa i
moralna, pomiędzy Jego osobą i słowem. W obecnych realiach potrzeba jednak
wiary, aby czytając słowa Jezusa zapisane w Ewangelii spotykać się także z Nim
osobiście. W tym celu warto czerpać z bezcennej wskazówki, jaką sam Pan daje:
„Lecz przyjdzie czas, kiedy zabiorą im pana młodego, i wtedy, w owe dni, będą
pościli” (Łk 5, 33-39). Tak! Post i wszelkie ofiary podejmowane z miłości są
bezcenną pomocą, aby poprzez powstałe uczucie braku z gorącym pragnieniem
otworzyć się na Ducha Świętego. Z kolei tylko Duch Święty może sprawić, że
lektura Ewangelii będzie jednocześnie spotkaniem z żywym Jezusem na drodze ku
pełni zjednoczenia w Wieczności.
Ten „Chrystusowy Wzorzec” jest najdoskonalszym
punktem odniesienia do przeżywania relacji słowo-osoba w przypadku każdego
człowieka. Post i ofiara to wielka pomoc, aby przyjmować Ducha
Świętego i w Duchu Świętym uczestniczyć w spotkaniu z Jezusem Zmartwychwstałym.
Z kolei w Jezusie Zmartwychwstałym możemy prowadzić dialog z człowiekiem
poprzez pozostawione przez niego słowo.
4 września 2015 (Łk 5, 33-39)