Mieć cel do realizacji… Oto szczególny środek,
który pomaga doświadczać sensu życia. Poczucie bezsensu jest często
konsekwencją zatrzymania się na życiowej drodze. Stanie w miejscu powoduje, że
duszę zaczyna ogarniać paraliżująca sieć. Dzieje się tak, gdy człowiek
ulega bezczynności lub prowadzi zbyt aktywne życie. Dlatego w tradycji
monastycznej zawsze podkreślano, aby ani na chwilę nie pozostać bez
jakiegoś zajęcia. Modlitwa i praca to jakby dwa skrzydła, które pozwalają
prawidłowo szybować w przestworzach. Zarazem praca nie może być na
pierwszym miejscu, usuwając na dalszy plan modlitwę. W klasztorach
monastycznych dźwięk dzwonu na modlitwę jest traktowany jako znak, że
trzeba przerwać natychmiast aktualnie prowadzone prace.
Istnieje ścisły związek pomiędzy „celem” i
„sensem”. Cel sprawia, że życie zaczyna przypominać „strzałę”, która porusza
się w określonym kierunku. Owocem tego jest doświadczenie sensu życia.
Chodzi o to, aby zawsze realizować jakiś cel zasadniczy i powiązane z nim cele
poboczne. Do czego teraz dążę? Gdzie pragnę dotrzeć? Takie podejście powoduje,
że życie staje się jedną wielką drogą do Nieba. Nie jest to „wygodny spacerek”,
ale ciężkie zmaganie. Doskonałym wzorem jest Jezus Chrystus, który pewnego razu
rzekł do faryzeuszy: „Jednak dziś, jutro i pojutrze muszę być w drodze,
bo rzecz niemożliwa, żeby prorok zginął poza Jerozolimą” (Łk 13, 31-32). Słowa
te odzwierciedlają rozumienie całokształtu życia jako drogi, która wiedzie do
upragnionego celu. Wszystko jest temu celowi podporządkowane. Dla Jezusa tym
celem jest zdążanie do Jerozolimy, aby oddać życie dla zbawienia świata.
Znamienny jest fakt, że Mistrz doskonale wiedział o śmierci, która Go spotka.
Ale nie przestraszył się, lecz tym bardziej był zdeterminowany, aby wypełnić
wolę Boga Ojca. To bardzo ważne światło. Wielka pułapka polega na tym, że
trudności osłabiają pierwotny zapał. Uczeń Jezusa wszelkie problemy powinien
traktować jako wyzwanie do twórczego podjęcia i rozwiązania. Najgłębiej rzecz
ujmując, chodzi o zgodę na śmierć. Jezus nie był zaskoczony
tym, co Go spotkało. Gdy człowiek ma „umiłowany cel”, wtedy powinien być
przygotowany na próby, które będą usiłowały go unicestwić. Ale nie można się
poddać, lecz tym bardziej trzeba kontynuować drogę z jeszcze większą
determinacją.
Istotne znaczenie ma także paleta bolesnych
doznań w związku z miłością. Najwięcej cierpienia sprawia miłość odrzucona.
Jezus darzy wyjątkowym uczuciem Jerozolimę, ale niestety bez wzajemności.
„Jeruzalem, Jeruzalem! Ty zabijasz proroków i kamienujesz tych, którzy do
ciebie są posłani”. Trzeba tutaj dokonać ważnego rozróżnienia. Otóż istnieje
zasadnicza różnica zachowania pomiędzy przypadkiem miłości oblubieńczej „eros”
i miłości bezinteresownej „caritas”. Aby relacja pomiędzy mężczyzną i
kobietą mogła się należycie rozwijać, konieczna jest wzajemność. W przypadku
miłości „caritas” możliwe jest jednostronne zaangażowanie. Jerozolima odrzucała
Jezusa, ale On niezmiennie obdarzał ją miłością. Co więcej, pragnął, aby w tym
mieście dokonało się uwieńczenie Jego życiowej drogi. Gdy człowiek trwa w
postawie miłości, nawet będąc odrzuconym, zaczyna uczestniczyć w głębszych
pokładach Boskiego miłowania. Bóg po prostu kocha niezależnie od otrzymywanej
odpowiedzi zwrotnej. Taki stan duchowy umożliwia wyjątkowe smakowanie sensu
życia. Wszelkie pożądanie jest oczyszczane i coraz pełniej lśni w sercu
człowieka uświęcająca miłość Boga. Odpowiedzią na brak miłości nie jest podobny
brak, ale jeszcze pełniejsze obdarowanie.
Wreszcie każda droga, na której realizowany jest
dobry cel, staje się miejscem zastraszenia. Szatan usiłuje odwieść człowieka od
podjętego zadania. Faryzeusze przestrzegali Jezusa, że Herod chce Go zabić. Ale
Mistrz w żaden sposób się nie uląkł, lecz tym bardziej podkreślił dobro, które
realizował. Odwaga pomaga iść do przodu, nawet wtedy, gdy niektórzy wołają:
„Zatrzymaj się”. Szczytem odważnej konsekwencji jest umieranie z Jezusem, aby
potem razem z Nim zmartwychwstać. Absolutny sens ludzkiej drogi…
29 października 2015 (Łk 13, 31-35)