Sytuacje życiowe, które podłamują swą
absurdalnością. Moralne zasady nieraz całkowicie niezrozumiałe. Duchowe
poszukiwania sprawiające czasami wrażenie „odrealnionych układanek”. Tak
wiele tragicznych pytań… bez satysfakcjonujących odpowiedzi … Dlaczego
tak się dzieje?
Otóż powodem takiego stanu rzeczy jest redukcja rzeczywistości tylko do
doczesności. Wieczność nie jest brana pod uwagę. Takie prawdy, jak
nieśmiertelność lub zmartwychwstanie, nie są tak naprawdę traktowane na serio.
Ewentualnie wieczność jest postrzegana jedynie jako pewne zwyczajne
przedłużenie doczesnego świata. To wielki błąd!
Jezus, największy autorytet w dziejach ludzkości, jednoznacznie wskazuje, że po
śmierci będziemy dalej istnieć. Co więcej, będzie to zupełnie inny rodzaj życia
aniżeli obecnie. Doczesność może być w pełni zrozumiana tylko i wyłącznie w
perspektywie wieczności. Ujawniają się dwa bardzo ważne prawa. To, co po ludzku
„teraz” bardzo trudne, jest wedle Bożej logiki „darem wspomagającym”, aby
przyjąć łaski, które pozostaną na wieki. Bez wielu „doczesnych absurdów” nie
byłoby licznych „wiecznych sensów”. Przykładem tego jest tragiczna śmierć
męża lub żony w sytuacji młodego małżeństwa. Wydarzenie takie może być wielką
„ochronną pomocą”, aby ostatecznie obie strony mogły cieszyć się szczęściem
przez całą wieczność. Dłuższe bycie razem na ziemi w niektórych przypadkach
mogłoby doprowadzić do powstania bardzo bolesnej relacji, zmniejszającej
poważnie poziom doświadczanego przez całą wieczność szczęścia; grożąc nawet
piekielnym nieszczęściem.
Fascynująca jest sprawa modlitwy w intencji
osób, z którymi pragniemy jak najpełniej być, a na ziemi być nie możemy.
Długie lata pozornie „bezowocnej modlitwy” na ziemi sprawią, że głęboko noszone
w sercu pragnienie przeobrazi się w „gigantyczny owoc” w postaci wspólnego
szczęścia w Niebie. Kto nie wierzy w takie „pocieszenia”, niech się
poważnie zastanowi, aby potem przez całą wieczność nie zazdrościł, widząc
niebiańskie szczęście tych, którzy na ziemi za siebie się modlili. Ze względu
na wieczność warto rezygnować z wielu przyjemności. Dzięki temu wnętrze,
poprzez ascetyczną rezygnację na ziemi, przygotowuje się do wiecznych rozkoszy
w Niebie.
Intrygująca jest także kwestia dobra i zła. Otóż
często sądzimy, że nasze „większe dobro” może zaistnieć tylko poprzez inne
„mniejsze dobro”. Zło jest od razu klasyfikowane jako coś, co ogranicza nam
dostęp do „krainy dobra i szczęścia”. To wielka pomyłka w interpretacji
życiowych wydarzeń. Otóż człowiek powinien rzeczywiście zawsze dążyć do tego,
aby czynić zgodnie z sumieniem dobro. Nie możemy działać tak, że zrobimy coś
źle, aby z tego otrzymać dobro. To byłby grzech. Chodzi jednak o to, że Bóg jest
w stanie wyprowadzić dobro ze zła. Dlatego dopuszcza nieraz nawet potężne zło,
aby potem przeobrazić je w jeszcze potężniejsze dobro. Bóg ma moc, aby „większe
dobro” uzyskać zarówno z „mniejszego dobra”, jak i ze zła. Dla Boga zarówno
dobro, jak i zło mogą być budulcem w konstruowaniu gmachu dobra.
Najdoskonalszym tego przykładem jest doczesna śmierć Chrystusa, która została
przeobrażona w wieczne zmartwychwstanie i zbawienie dla całej ludzkości.
Bóg nie dopuściłby zła, które nie zostałoby
potem zwyciężone przez dobro. W tym świetle, np. doczesne
doznawanie niesprawiedliwości jest szansą, aby wiecznie otrzymać jeszcze
wspanialszy „dar wynagradzający” sprawiedliwości i miłosierdzia.
Aby każdy „doczesny absurd” i każde czasowe zło
zamieniło się w „wieczny sens” i nieustanne dobro konieczne jest
spełnienie pewnego fundamentalnego warunku. Jakiego? Wyrazistą odpowiedź
znajdujemy w zdaniu wypowiedzianym przez Jezusa: „Bóg nie jest
Bogiem umarłych, lecz żywych; wszyscy bowiem dla Niego żyją” (por. Łk 20, 27-40).
Tak! Opisane tu „święte prawidłowości” zadziałają tylko wtedy, gdy będziemy
wierzyć, że Bóg wiecznie istnieje i uczynimy z Niego najgłębszy sens naszego
ziemskiego życia. Gdy tak się stanie, w Niebie doświadczymy wiecznego
zwycięstwa sensu nad wszelkim okresowym ziemskim bezsensem.
21 listopada 2015 (Łk 20, 27-40)