Modlę się i nic się nie zmienia… Co robić? No
cóż, po prostu trzeba dalej cierpliwie modlić się. Bóg jest nieskończenie
miłosierny i wszystko doskonale słyszy. Dlatego można być pewnym, że udzieli
jak najlepszej odpowiedzi. Zwłaszcza wtedy, gdy doświadczamy jakiegoś
uciemiężenia lub ataków, możemy liczyć na obronę ze strony Boga. Nie jest to
tylko „pobożne życzenie”, ale solidne zapewnienie wyrażone przez samego Jezusa:
„A Bóg czyż nie weźmie w obronę swoich wybranych, którzy dniem i nocą wołają do
Niego, i czy będzie zwlekał w ich sprawie?” (por. Łk 18, 1-8). Pozostaje
jednak pewna istotna trudność: „Czy jednak Syn Człowieczy znajdzie wiarę na
ziemi, gdy przyjdzie?”. Tak! Istnieje ścisły związek pomiędzy wiarą i modlitwą.
Owocność modlitwy jest wprost proporcjonalna do stopnia i prawidłowości wiary w
Boga. Niestety nawet wypowiadając modlitwy, często tak naprawdę bardziej
wierzymy w siebie aniżeli w Boga. Jak przezwyciężyć to zapatrzenie w siebie?
Wielką pomocą jest postawa pokornej mądrości,
której specyfiką jest swoisty paradoks. Otóż człowiek idący drogą mądrości
uważa się za głupca. Z kolei głupcy są przekonani, że są wielkimi mędrcami. Ma
to wielki wpływ na skutki modlitwy. Głupiec nawet wtedy, gdy się modli, prawi
Bogu swe mądrości. Myślą, a nawet słowem, poucza Boga, co powinien czynić, a
czego unikać. To bardzo niebezpieczna postawa. Nie dość, że pycha uniemożliwia
przyjęcie Bożych łask, to jeszcze grozi piekło „na własne życzenie”. Chodzi o
to, że człowiek tak bardzo wierzy w "swoją prawdę", że odrzuca
"Bożą Prawdę". Cierpienie piekielne polega na wiecznej złości, że Bóg
nie chce uznać poglądów, przy których pyszałek niezmiennie obstaje, choć są
totalnie błędne i pozbawione sensu.
Sprawy wyglądają zupełnie inaczej, gdy modli się
człowiek pokorny. Tym razem w punkcie wyjścia jest wyrażenie prośby, ale potem
jest ufne poddanie się woli Bożej. Charakterystyczna jest logika: „Panie,
mówię, co wiem, ale to Ty najlepiej wiesz, jaką dać odpowiedź na przedłożony
problem”. Bardzo ważne jest traktowanie siebie jako głupca, który nie
wie, co jest najlepsze w danej sytuacji. Takie nastawienie powoduje otwarcie
serca i napływające łaski mogą być stopniowo przyjmowane przez modlitwę.
Co więcej, warto codziennie przypomnieć sobie: „Jestem głupcem”.
Wtedy na Sądzie Ostatecznym, gdy ewentualnie usłyszę: „Witaj głupcze”,
bez żadnych protestów przyjmę to dobrze znane sobie określenie, wypowiadane w
codziennej modlitwie. Następnie zaś pokornie zawołam: „Panie, miej miłosierdzie
nade mną głupcem”. Zgodnie z obietnicą Jezusa, Bóg na pewno zlituje się i
przyjmie do Nieba. Udzielane miłosierdzie może być wchłaniane dzięki temu, że
każda „moja prawda” jest poddana „Bożej prawdzie”. A jeśli na Sądzie
Ostatecznym usłyszę jakieś „sympatyczniejsze” określenie niż „głupiec”, będzie
to miłe zaskoczenie.
Warto jeszcze zwrócić uwagę na kwestię czasową.
Modlitwa, jak beton, potrzebuje czasu dojrzewania. Świeży beton na początku nie
trzyma i jest miękki; nawet lekkie dotknięcie powoduje odkształcenie. Dopiero
po pewnym okresie zyskuje pełną moc i jest w stanie wytrzymać nacisk materiałów
o ogromnym ciężarze. Wytrwała modlitwa powoduje coraz głębsze wchłanianie w
siebie Bożej pomocy. W rezultacie nawet totalnie przygniatające po ludzku
wydarzenia są przetrzymywane, nie powodując niszczącego "wewnętrznego
zniekształcenia" czy wręcz rozpaczliwego załamania. W tym sensie bezcennym
drogowskazem jest Jezusowe wskazanie, aby „zawsze modlić się i nie ustawać”.
Modlitwa nieustanna oznacza m.in., że człowiek ma intencję, aby ze wszystkim
cierpliwie stawać przed Bogiem. Przy takim podejściu Bóg nie jest ani pouczany,
ani popędzany. Zarazem wzbudzona intencja sprawia, że wszystko staje
się modlitwą; nawet oddech w czasie snu. W ten sposób nawet gdy człowiek
aktywnie nie działa, to i tak jest w żywej relacji z Bogiem. Każda chwila staje
się „świętą chwilą” przyjmowania Boga w siebie. A jeśli
Bóg z nami, któż przeciwko nam?...
14 listopada 2015 (Łk 18, 1-8)