Światłość w ciemności...



           Gdy człowiek doświadcza wewnętrznej ciemności, światło staje się bolesną abstrakcją. Na horyzoncie pojawia się widmo jeszcze większej ciemności. Nie oznacza to radykalnej negacji światła. Ale to światło istnieje co najwyżej u innych ludzi. Paradoksalnie, uświadomienie sobie tego faktu wcale nie pomaga. Wręcz przeciwne, jeszcze bardziej wyostrza tragizm i intensywność doświadczanej ciemności. Beznadzieja zaczyna spowijać coraz bardziej kolejne tkanki życia. Jedynym pocieszeniem staje się smakowanie przeżywanego cierpienia i niezrozumienia. 

Na szczęście ten przeklęty krąg samozagłady może zostać przezwyciężony przez Boga. Bóg w Jezusie Chrystusie przychodzi jako Światłość, która rozbłyska w ciemnościach. Cud Boskiego działania ma zaskakujący smak. Jaki? Im po ludzku większa ciemność, tym bardziej właśnie tam Bóg pragnie rozbłysnąć swoją Światłością. Jakiś niezwykły paradoks! Ciemność przestaje być synonimem beznadziei; staje się wielką zapowiedzią, po ludzku nierealną nadzieją. 

Bardzo prawdopodobne staje się to, że aktualnie ciemne obszary mogą przeobrazić się w przestrzenie niezwykłej światłości, rozświetlone Światłością.    

7 stycznia 2013 (Mt 4, 12-17.23-25)