Jak to możliwe? Wkrótce po ślubie wszystko lawinowo zaczęło się zmieniać.
Intensywna miłość stopniowo przekształciła się w brak większego
zainteresowania. W miejsce dotychczasowej fascynacji, zatrważająca
obojętność. Jak wyjaśnić takie zaskakujące zakręty?
No cóż, odsłania się prawda o rzeczywistej motywacji. Często miłością jest
nazywane pragnienie zdobycia drugiego człowieka dla siebie. Nieco inaczej
przeżywa to kobieta, inaczej mężczyzna. W każdym razie początkowo drugi jest
kimś niezdobytym. To generuje „uwodzicielski mechanizm”, aby zdobyć.
Pragnienie, aby posiąść dla siebie człowieka, który stał się przedmiotem
zainteresowania. Zdobywca ocenia wartość siebie w oparciu o zdolności
„upolowania upatrzonej ofiary”. Nieraz może to być bardzo powierzchowna gra.
Nieraz całość przypomina głęboką postawę miłości. Cała prawda wychodzi właśnie
w chwili uzyskania celu. Gdy zdobycie jest motywem, to po zrealizowaniu tego
celu zmniejsza się czy wręcz znika zainteresowanie zdobytą osobą. Tu mamy
wytłumaczenie wielu przypadków spadku zainteresowania po ślubie. Ślub jest
bowiem swoistym przypieczętowaniem wcześniejszego procesu zdobywania. W
rezultacie ofiara jako zdobyta przestaje być już przedmiotem
zainteresowania. Ujawnia się brak
miłości.
Inna postawa "miłosnego zakrętu" wyraża się w słowach: „nie
spotkałem w życiu prawdziwej miłości”. Rzeczywiście, jeśli człowiek szuka
miłości, to jej nie spotka. Miłość bowiem nie przechadza się po ulicach.
Istnieją tylko ludzie, z którymi możemy wejść w relację miłości. Poszukiwanie
miłości oznacza często zatrzymanie się na poziomie pewnych stanów emocjonalnych
i uczuciowych. To mogą być nawet bardzo głębokie przeżycia. Nie zmienia to
faktu, że człowiek wciąż pozostaje w sobie. Drugi jest tylko środkiem, który
wyzwala we mnie świat miłych doznań i przeżyć.
Początkowo jest fascynacja osobą, którą uważamy, że kochamy. Swoisty
chodzący ideał, który zawiera w sobie wszystkie upragnione przez nas cechy. Z
upływem czasu następuje jednak „wejście w zakręt”. Domniemana miłość zanika.
Czemu?
Punktem odniesienia jest bowiem tutaj własna osoba. Moje „ja” zajmuje
centralne miejsce. W rzeczywistości nie wchodzę w relację z drugim człowiekiem,
ale pozostaję na poziomie przeżywania jego ideału w sobie. Znaczy to, że tak
naprawdę nie fascynuję się drugim człowiekiem, ale wyrobionym w sobie jego
ideałem. Fizyczna osoba drugiego staje się swoistym manekinem, na którym
wieszam ubranie swego ideału. Z czasem
rzeczywistość odsłania się coraz bardziej. Braki drugiego człowieka stają się
widzialne. Następuje rozczarowanie.
Dla wszystkich zainteresowanych prawdziwą miłością, Jezus Chrystus ma
bezcenną propozycję „Daję wam
przykazanie nowe, abyście się wzajemnie miłowali tak, jak Ja was umiłowałem;
żebyście i wy tak się miłowali wzajemnie” (J 13,34). Otrzymujemy najpełniejsze
wyjaśnienie, kiedy ma miejsce rzeczywista miłość. Punktem odniesienia jest
miłość Jezusa. Jedynym sposobem wchodzenia na właściwą drogę jest podążanie za
Jezusem Chrystusem, Słońcem Miłości. Na tyle prawdziwie kochamy, na ile
postępujemy podobnie jak nasz Mistrz. Zarazem realizacja tego świętego wzorca
jest możliwa tylko w mocy udzielanej przez Niego łaski. Największą nowością
jest właśnie chcieć kochać nie wedle własnych wyobrażeń i zdobywczych planów,
ale na wzór miłości ukazanej w Ewangelii.
Na pierwszym miejscu staje Jezus, który przychodzi bezpośrednio lub w
drugim człowieku. Znakiem wejścia na ewangeliczną drogę jest pogłębianie się
miłości w miarę upływu czasu. Moment ślubu staje się wtedy „nie końcem”, ale
początkiem jeszcze głębszej relacji. W prawdziwej miłości bowiem głównym celem
nie jest zdobywanie, ale ofiarowywanie siebie. Najważniejsze jest umieranie dla
drugiego i służba drugiemu. Dostrzegane ludzkie słabości stają się motywem
jeszcze pełniejszego przylgnięcia. W miłości słabość drugiego nie jest powodem
rozczarowania, ale jeszcze głębszej jedności, aby pokornie przyjść z pomocą.
Miłosne zakręty wedle miary „własnego ja” czy Słońce Miłości wedle Jezusa
Chrystusa? Oto jest pytanie!
28 kwietnia 2013 (J 13, 31-35)