„Krew męczenników jest posiewem
chrześcijan”. Pełne miłosnej ekspresji wołanie, które przetrwało od czasów
starożytności chrześcijańskiej. Dziś prawda ta ożywa w związku z uroczystością
św. Stanisława, patrona Polski. Żył w jedenastym wieku. Został biskupem
Krakowa. Zdecydowanie stawał w obronie ewangelicznych zasad. W konsekwencji
popadł w zatarg z ówczesnym królem Bolesławem. Rezultat tego konfliktu okazał
się tragiczny. Wedle tradycji, gdy Stanisław odprawiał Msze świętą w kościele
na Skałce, pojawili się królewscy siepacze, którzy wykonali wyrok śmierci.
Badania relikwii czaszki, przeprowadzone w 1963 roku, rzeczywiście wykazały
kilka nacięć tępym narzędziem.
Przypominając sobie te fakty z życia
świętego Stanisława, warto otworzyć serce na przypływ duchowej mocy. Jednak nie
na zasadzie słomiano-abstrakcyjnego zapału do walki z czyhającymi wszędzie
wrogami wiary. Nieraz można odnieść wrażenie, że takie patetyczne wołanie o
obronę wartości chrześcijańskich jest tylko rodzajem zburzonej piany. A
wiadomo, piana pojawia się i może być nawet bardzo spektakularna w swym
wyglądzie oraz wielkości. Bardzo szybko jednak znika i nic z niej nie
pozostaje. Wzywanie tylko do walki z kimś lub z czymś zawsze będzie powierzchowne.
A co najgorsze, często jest sprzeczne z zasadą Chrystusowej Miłości. Pod
płaszczem szczytnych haseł, niejednokrotnie kryją się egoistyczne dążenia i
interesy.
Św. Stanisław, poprzez zaprezentowane
świadectwo życia, wyzwala głębszy świat przeżyć. Chodzi o wewnętrzny przypływ mocy, która mobilizuje do
przyjęcia zasad Ewangelii, zaczynając uczciwie od przemiany własnego życia.
Praca nad ufnym przylgnięciem do prawd, które przekazał Jezus Chrystus.
Najwięksi wrogowie dla duszy nie są na zewnątrz w innych ludziach. Największe
niebezpieczeństwo grozi od uderzeń „ego-miecza” we wnętrzu własnego serca.
Stanisław nie został świętym za jeden zewnętrzny heroiczny czyn
przeciwstawienia się spektakularnie królowi. Zaistniały tragiczny epizod, to
swoisty „czubek góry lodowej”, która w głębinach ducha codziennie z
cierpliwością była budowana.
W tej walce, nie popadajmy w „fantastykę
duchową”. Skorzystajmy ze świadectwa św. Stanisława np. w zwyczajnym porannym
wstawaniu. Oto gdy czujemy się zaspani i średnio kontaktujemy z
rzeczywistością; gdy brak większego zapału serca do czegokolwiek; wzbudźmy w
sobie wówczas miłość do Jezusa Chrystusa. Mając przed oczami najbliższych, przypomnijmy sobie Jego słowa:
„Życie moje oddaję za owce”. (J 10, 15). Wtedy ożyjemy i kolejne czynności będą
przebiegać w zupełnie innym nastroju. W miejsce nijakiej ospałości zagości
konkretne, świeże wypowiadanie słów modlitwy, czy też wykonywanie niezbędnych
prac. Oto takie malutkie, ale jakże konkretne zwycięstwo ducha nad słabością
ciała. Nie obawiajmy się określenia „poranna kropla męczeństwa”. Jest to bowiem
kropla, która niczym świeża poranna rosa ożywia i wewnętrznie wyzwala wyrazistą
motywację do życia w Chrystusie.
Ale nie na tym koniec! Męczeństwo św.
Stanisława przyniosło owoc trwający przez wieki. Prawdziwie stało się posiewem
nowych chrześcijan. Współczesna żywotność kościoła krakowskiego jest jednym z
konkretnych tego przejawów. Bł. Jan Paweł II, wcześniej biskup krakowski,
postrzegał swą posługę jako owoc męczeńskiej śmierci biskupa z jedenastego
wieku. W sprawach ducha, przenikniętego miłością, upływ czasu nie gra większej
roli. Ewentualnie, staje się
przestrzenią coraz piękniejszego owocowania.
Dlatego uwierzmy, że nawet zwykłe
poranne „męczeńskie wstanie” z miłością w sercu, staje się posiewem nowych
chrześcijan… Taka konkretna kropelka jest cenniejsza od abstrakcyjnego oceanu
„misyjnego gdybania” i narzekania na zło świata. Tak jest, bez cienia przesady!
Św. Stanisławie, dziękujemy, że pomagasz
nam zrobić kolejny krok na drodze do sensownego życia… Za Twoim
wstawiennictwem, niech Chrystus-Skała dokonuje cudownej przemiany naszych spływających „kropelek męczeństwa” w
Boże „jeziorka miłości”.
8 maja 2013 (J 10, 11-16)