Droga ludzi szczęśliwych


„Nie ma sensu, żebym szedł na Mszę. Kościół nie jest miejscem dla takich bezbożników, jak ja”. „Co za ludzie. Nawet na Mszę nie chce się im pójść”. Pierwsze zdanie zostało wypowiedziane z rezygnacją, tonem pełnym poniżenia własnej osoby. Drugie stwierdzenie epatowało pewnością siebie, z wyraźnym poczuciem wyższości. Dwie odmienne postawy. Ale przy głębszym spojrzeniu, odsłania się pewna wspólna rzeczywistość. Jaka? To zamknięcie serca i niezdolność do przyjęcia daru życia szczęśliwego, które Chrystus ofiarowuje. 
W Ewangelii znajdujemy przepiękną naukę  Jezusa, która tradycyjnie określana jest drogą błogosławieństw (por. Mt 5, 1-12). Precyzyjnie należałoby przetłumaczyć z greckiego słowo „makarioi” nie jako „błogosławieni”, lecz „szczęśliwi”. Tak więc Bóg pragnie, aby ludzie byli szczęśliwi. Dlatego pokazuje konkretnie drogę, która prowadzi do tego celu. Niestety, zły duch w wyrafinowany sposób chce uniemożliwiać ludziom bycie szczęśliwymi. Można wyróżnić dwie zasadnicze strategie pokus.
Pierwsza polega na tym, że pojawia się negacja wartości siebie. Zły duch generuje wręcz litanię samooskarżających myśli. Człowiek utożsamia sam siebie ze złem. Bezwzględna dyskredytacja własnej osoby i godności. Jednocześnie perwersyjnie zostaje to zestawione ze świętością Boga. Kościół ukazywany jest  jako miejsce świętości, którego grzesznik nie ma prawa zbrukać swą obecnością. Inna zwodnicza myśl, to nie iść na Mszę, aby w ten sposób bardziej odczuć jej głód i potem tym bardziej wrócić.
Tego typu myślenie  jest błędne i ostatecznie ma swą inspirację w pokusie złego ducha. Do dobrego celu nigdy nie możemy dążyć poprzez złe środki. Zarazem fakt grzeszności tym bardziej jest zaproszeniem, aby jak najszybciej wejść do kościoła i poprzez sakramenty przyjąć potrzebną Moc Bożą. Ta przewrotna logika ogniskuje uwagę człowieka na wewnętrznym  złu. W ten sposób głowa człowieka zostaje niejako przytrzymana „do dołu”, aby nie spojrzała „ku górze”. Dobrze, że człowiek uznaje swą nędzę, ale wielkim błędem jest zatrzymanie się na tym etapie. Ubóstwo samo w sobie nie zbawia. W rezultacie dar Bożego błogosławieństwa zostaje odrzucony. Zamiast drogi szczęścia, pozostaje droga człowieka przygnębionego, sfrustrowanego i nieszczęśliwego.
Druga pokusa polega na tym, że człowiek uważa się za sprawiedliwego . Tym razem dominują myśli, które afirmują wartość wypowiedzianych słów i dokonanych uczynków. Specyfika tego typu postawy polega na utwierdzaniu się w przekonaniu o własnej dobroci. Jest to swoiste samozaspokojenie samym sobą.  Człowiek jest przekonany o swym wewnętrznym bogactwie, które wypracował własnymi siłami. Takie bycie bogatym skutecznie uniemożliwia przyjęcie Bożego błogosławieństwa. Można uczestniczyć w różnych nabożeństwach, a tak naprawdę być  daleko od Boga. Rodzące się poczucie wyższości skutecznie zamyka na dar Bożego pokoju w sercu.
Zdając sobie sprawę z tych dwóch niebezpieczeństw, warto właściwie odpowiedzieć na Chrystusowe zaproszenie do podjęcia drogi błogosławieństw. Człowiek staje się szczęśliwy, gdy w sercu dokonują się dwa fundamentalne akty. Najpierw jest to uznanie swego ubóstwa i wewnętrzna zgoda na wszelkie życiowe trudy: płacz, smutek, brak prawa do głosu, prześladowania, różnorakie cierpienia.  Jednocześnie ubóstwo jest tylko środkiem, aby spojrzeć „ku górze”, ku Bogu. Przyjęcie Bożego Miłosierdzia jest drugim, tak naprawdę centralnym aktem. Bogactwem staje się dobroć, która pochodzi od Boga. W rezultacie człowiek już tu na ziemi zaczyna smakować szczęścia, które w  serce wprowadza Duch Święty. Pełnia tego szczęścia, obfitość błogosławionego życia objawi się w Wieczności.
            Błogosławieni, którzy uznali swe ubóstwo i pokornie zwrócili się o pomoc do Jezusa Chrystusa. Szczęśliwi, którzy w mocy Ducha Świętego podejmują trudną drogę, która prowadzi do Domu Ojca.

10 czerwca 2013 (Mt 5, 1-12)