Miał przed sobą ciężki
egzamin. Ogrom skomplikowanego materiału. Opracował szczegółowy harmonogram
pracy i potem przystąpił do solidnego studiowania. Niewielki stres towarzyszył
codziennym zmaganiom, ale w niczym nie przeszkadzał, a jedynie twórczo
stymulował. Spokojna koncentracja na systematycznym studiowaniu była możliwa
dzięki ufności pokładanej w Opatrzności Boga. Każdego dnia powtarzał sobie co
kilka godzin: „Panie, wspieraj mnie w nauce. Robię, co mogę, a potem niech się
Twoja Wola dzieje”. Gdy nadszedł dzień egzaminu, przed salą, wszędzie można
było dostrzec mega-zestresowane twarze. Jak zawsze, znaleźli się także
„niepokalani wiedzą” bezstresowi przedstawiciele „koncepcji luzackiej”,
przedziwnie liczący na łut szczęścia. Czuł pewien dreszczyk emocji; wiedząc,
jak wiele jeszcze nie wie. Ale w głębi serca miał pokój. Wcześniej porządnie
pracował, a teraz ufnie składał wszytko w ręce Bożej Opatrzności. W takim duchu
wszedł na egzamin. Poczuł jeszcze głębszy pokój. Otrzymany zestaw pytań był
dość trudny, ale poczucie Bożego wsparcia pozwoliło spokojnie całą
wiedzę, zdobytą ciężką pracą, odkodować i sensownie przedstawić. Bardzo trudny
egzamin zakończył się jak najbardziej pomyślnie...
Tak! Aby osiągnąć
upragniony cel, bardzo ważna jest prawidłowa metoda działania. Ta
prawda jest bezcenna, gdy w naszym sercu płonie pragnienie życia z Bogiem w
całości naszego życia. Gdy Bóg jest autentycznie na pierwszym
miejscu, wtedy w języku ewangelicznym możemy mówić o królestwie Bożym. Taki
stan doskonale zaistnieje dopiero po śmierci. Ale już tu na ziemi możemy
kosztować niebiańskiego pokoju. Niebo nie jest piękną abstrakcją przyszłości.
Niebo, czyli królestwo Boże może zaczynać się już tutaj na ziemi. Nawet przed i
w trakcie ciężkiego egzaminu! A jak ten cel osiągnąć?
W Ewangelii znajdujemy
konkretne wskazanie samego Jezusa Chrystusa (Por. Mk 10, 13-16): „Kto nie
przyjmuje królestwa Bożego jak dziecko, ten nie wejdzie do niego”. Tak więc
trzeba być jak dziecko, żeby wejść do królestwa Bożego. Jezus wypowiedział te
słowa, gdy uczniowie „szorstko zabraniali” ludziom podchodzić do Niego z
dziećmi. Uczniowie zapewne stosowali się do ówczesnych wymogów prawnych. Dzieci
nie miały jeszcze praw społecznych. Dlatego nie mogły być uczniami nauczyciela
Bożego Pisma i w konsekwencji być w jego pobliżu. Dodatkowo, chodziło tu o małe
dzieci. Mistrz jednak wyraziście wyjaśnił, że „do takich należy królestwo
Boże”. I niejako obrazowo pokazał, jak na takie osoby spływa Boża łaska: „I
biorąc je w objęcia, kładł na nie ręce i błogosławił je”.
W tym świetle, jasno widać,
że „mieszkaniec królestwa Bożego” nie może być „poważnym dorosłym”, który jest
samowystarczalny i polega jedynie na własnej mocy i mądrości.
Postawa, skoncentrowana na własnym „odpowiedzialnym ja”, jest bardzo
niebezpieczna. Stwarza wrażenie poważnego podejścia do życia, ale w
rzeczywistości jest to bardzo nieodpowiedzialne zamknięcie się w sobie i w
konsekwencji na Boże błogosławieństwo. Ostatecznie, taki „człowiek w sobie”
krzywdzi siebie i powierzone sobie osoby.
Konieczność naśladowania
dziecka nie oznacza jednak, że Jezus nakłania do jakiejś infantylnej beztroski
i lekkomyślnego nie przejmowania się nikim i niczym. Jezusowa wypowiedź jest
midraszem, tzn. akcentuje określoną prawdę. W tym przypadku nie chodzi o to,
żeby dorośli całościowo byli jak dzieci. Jezus wskazuje jedynie na prawdę, że
droga do nieba wiedzie poprzez postawę pokornej prostoty i ufności wobec Boga.
Wysiłek odpowiedzialnej pracy jest niezbędny, ale nie w sensie samo-zbawienia
oraz pysznej autokreacji i samorealizacji. Wszelka działalność będzie dawać
Boży pokój i owoc tylko wtedy, gdy będzie pokornym otwieraniem się na dar
Bożego błogosławieństwa. Oto królewsko-dziecięca droga wewnętrznej wolności w
Bogu…
1 marca 2014 (Mk 10, 13-16)