Żyła wedle wpojonych praw moralnych i
religijnych. Bóg był raczej kimś dalekim i abstrakcyjnym. Na swej drodze
spotkała ludzi, dzięki którym głęboko „poczuła” obecność Jezusa. Pełna
gorliwości neofity zaangażowała się na drodze wiary chrześcijańskiej. W pewnym
momencie „otrzymała światło”, że powinna zostawić męża i dzieci. Przed jej
oczami zarysował się świetlany obraz, aby samotnie wyjechać i ewangelizować.
Nastąpiło przejście od jednej skrajności do drugiej: od „prawa” do „emocji”. Na
szczęście pokusa nie została zamieniona w czyn. Z czasem udało się wszystko
doprowadzić do równowagi. Zaczęła spokojnie odkrywać Jezusa, który najpierw
przychodzi poprzez wierność Dekalogowi i przyjętym sakramentom…
Wiara chrześcijańska jest wielkim darem.
Ale określenie to jest wielorako rozumiane. Trzeba bardzo uważać, aby nie
ulec dwom błędnym tendencjom. Pierwszy błąd polega na utożsamieniu wiary z
moralnością. Wówczas człowiek wierzący jest „definiowany” jako ten, który
przestrzega prawa moralnego. Złamanie wymogów prawnych oznacza upadek na drodze
wiary. Na plan pierwszy wysuwa się relacja człowieka do kanonu przepisów
religijno-moralnych. Fundamentalny zapis moralności zawarty jest w Dekalogu,
który Mojżesz otrzymał od Boga i przekazał całej ludzkości. Jest to drogowskaz,
który pokazuje, co robić i czego unikać w życiu osobistym i społecznym. Na tej
bazie zostało sformułowanych wiele innych bardziej szczegółowych norm
życiowych. Niektórzy wiarę chrześcijańską rozumieją jedynie jako trud wdrażania
w życie moralnych praw, opartych na Dekalogu. Człowiek głęboko wierzący
utożsamiany jest z „ideałem moralnym”, który siłą tytanicznej woli przestrzega
wszelkich reguł i przepisów. Jezus Chrystus w praktyce życia jest wtedy Boskim
Prawodawcą, lub wręcz anonimowym „zestawem moralnym”. Powoduje to, że pomiędzy
wierzącym i Jezusem nie ma serdecznej więzi, jak pomiędzy dwiema kochającymi
się osobami.
Ten brak stanowi centrum zainteresowania w
drugiej błędnej tendencji. Tym razem na plan pierwszy wysuwa się konieczność
zażyłej więzi z Jezusem, który postrzegany jest jako bliski przyjaciel. Pod
niebiosa wysławiana jest prawda „miłość wystarczy”. Teoretycznie, intuicja jest
genialna, ale niestety w praktyce następuje wejście w „ślepą uliczkę”. Otóż
Jezus zostaje utożsamiony jedynie z zestawem doznawanych szlachetnych uczuć
i emocji religijnych. Choć deklaracje są piękne, to w praktyce nasila się
egoizm, związany z koncentracją na swych odczuciach. Ale najgorzej, gdy takie przeżywanie
powoduje zakwestionowanie reguł moralnych zapisanych w Dekalogu. Jezus mówi
wyraźnie: „Dopóki niebo i ziemia nie przeminą, ani jedna jota, ani jedna kreska
nie zmieni się w Prawie” (por. Mt 5, 17-19). Nawet najwspanialszy „świetlany
cel” nie będzie wolą Bożą, jeśli nie respektuje Bożych Przykazań. Jeśli w
myślach „Pan mówi” coś, co łamie przynajmniej jedno z przykazań, to ewidentny
znak, że jest to pokusa.
Autentyczna wiara jest osobową relacją z Jezusem
Chrystusem. Jest to więź miłości, która rozumiana jest jako wzajemna
współobecność. Nie jest to jedynie odniesienie człowieka do zestawu reguł lub
emocji, ale do żywej Boskiej Osoby. Takie spotkanie ma miejsce tylko wtedy, gdy
człowiek szanuje zasady Dekalogu. Jezus podkreśla odnośnie Prawa: „Nie
przyszedłem znieść, ale wypełnić”. Oznacza to respektowanie Prawa, które
jednoczenie jest tylko pewnym niezbędnym minimum. Maksimum jest autentyczna
miłość, której Jezus jest doskonałym wcieleniem. Miłość taka nie jest tylko
splotem uczuć i emocji. Jest to gotowość do umierania dla drugiej osoby. Gdy
jest taka baza duchowa, emocje pięknie pomagają w pogłębianiu relacji z Bogiem
i z człowiekiem. W wierze chrześcijańskiej zasady moralne nie są podejmowane z
obowiązku, ale zasadniczym motywem jest ufność wobec Jezusa. Duch Święty daje
wewnętrzne przekonanie, że „tak jest najlepiej”. Dzięki temu np. człowiek nie
idzie na Mszę świętą jak na „na skazanie”, ale dobrowolnie, z wyboru serca.
Emocje mogą „być” lub „nie być”. Najważniejsze jest duchowe spotkanie z Jezusem.
11 marca 2015 (Mt 5, 17-19)