Odwaga i strach


 „Odwagi!”… „Bój się!”… Dodawanie otuchy… Wzbudzanie strachu… Oto dwa radykalnie przeciwstawne komunikaty. Nasze życie przebiega w obrębie tych dwóch oddziaływań.  Paradoksalnie, iluzja często zwycięża rzeczywistość i wywiera decydujący wpływ na stan ludzkiej świadomości. Człowiek staje się zalęknionym niewolnikiem, tracąc godność odważnego i wolnego dziecka Bożego.  Bańki mydlane strachu okazują się bardziej wpływowe aniżeli solidne drzewa odwagi...  

Uwyraźnione tu dwa oddziaływania mają całkowicie odmienne źródła: Boże lub diabelskie. Bóg jest tym, który przychodzi, aby dodawać odwagi i obdarzać wyzwalającą mocą. Diabeł usiłuje wystraszyć, aby dzięki temu zniewolić i zdobyć panowanie nad wystraszonym człowiekiem. Wszelkie ludzkie struktury, działania i wypowiedzi mają ostatecznie inspirację w wyzwalającym Bogu lub w zniewalającym szatanie. 

                Spójrzmy najpierw na krajobraz zdominowany przez permanentne straszenie. Wszystko jest wtedy skoncentrowane na tym, aby wmawiać ludziom, że ktoś lub coś jest tak bardzo złe, iż spowoduje „koniec świata”. Chodzi o to, aby odbiorca wtłaczanych treści zaczął się bać. Ale wzbudzenie panicznego lęku jest tylko środkiem do celu. Gdy człowiek się boi, wtedy podświadomie zaczyna oczekiwać na kogoś, kto da poczucie bezpieczeństwa i uchroni przed ukazywanym śmiertelnym wrogiem. I w takim właśnie stanie, specjalnie wywołanym, kłamca wzbudzający strach wskazuje na siebie jako na wybawcę. Jest to perfidna diabelska gra. Tak naprawdę nie chodzi o udzielenie ochrony, ale o zapanowanie nad wystraszoną ofiarą. Jeśli człowiek jest dodatkowo naiwny, staje się zmanipulowanym niewolnikiem, sądząc, że jest wolną jednostką pod „zbawiennym parasolem”.  Tak więc „zły schemat” wygląda następująco: najpierw wzbudzić lęk, a potem panować nad zalęknionym człowiekiem sprowadzonym do poziomu niewolnika. Współcześnie najbardziej diabelskie systemy są zbliżone do  duchowej struktury diabła, czyli oszukują, manipulują i paraliżują ludzkie dusze i psychiki w sposób niewidzialny dla zewnętrznego oka.   

Aby rozpoznać ludzi, którzy z Bogiem w sercu pragną dodać odwagi oraz zapewnić bezpieczeństwo i wolność, najlepiej zaczerpnąć  niezbędne światło z Ewangelii. Specyfikę działania Boga, którego doskonałym wcieleniem jest Jezus, wyraziście pokazuje pewien epizod na jeziorze (por. Mk 6, 45-52). Gdy uczniowie na skutek przeciwnego wiatru mieli poważne trudności z wiosłowaniem, Jezus przyszedł do nich z pomocą, krocząc po jeziorze. Było ciemno i początkowo został On odebrany jako zjawa. Dlatego wzbudził zatrwożenie. Bardzo ważny sygnał! Wyzwalająca Boża obecność nie od razu jawi się jako „Kojące cudo”. Gdy pojawia się Bóg, na początku może dać o sobie znać lęk. Powodem tego są pierwotne obszary ciemności w duszy po grzechu pierworodnym, które obawiają się  Boskiej Światłości. Paradoksalnie, mechanizmy te nie generują początkowo lęku przed szatanem, gdyż ciemność niejako rozpoznaje swoją Ciemność. To tłumaczy, dlatego ludzie niejednokrotnie radośnie bez obaw wpadają w pułapki szatana, księcia ciemności.

Po ewentualnie trudnym początku, sedno Bożej inicjatywy rewelacyjnie wyrażają słowa, które Jezus wypowiedział do uczniów i niezmiennie przez wieki do każdego człowieka: „Odwagi, Ja jestem, nie bójcie się”.  Jezus pragnie nas umocnić. Dodaje nam otuchy, wskazując na swoją obecność. Określenie: „Ja jestem” nawiązuje do teofanii na Synaju, gdzie Bóg powiedział o sobie: „Jestem, który jestem”. Oto fundamentalny argument, dlaczego nikogo i niczego nie powinniśmy się bać. Jeżeli jesteśmy z Bogiem, wtedy żadne doczesne moce nie są w stanie nas pokonać. Choć nieraz ciało może być zniszczone, to jednak duszy zjednoczonej z Bogiem żadna diabelska moc nie jest w stanie zdobyć.  Nawet gdy na zewnątrz „burza i ciemno”, Duch Święty sprawia, że w sercu panuje jasność i pokój. Co więcej, człowiek odważny mocą Boga jest wewnętrznie wolny i potrafi być autentycznym orędownikiem i bojownikiem wolności w świecie zewnętrznym. Jakże piękna jest radość bycia odważnym i wolnym dzieckiem Boga! 

Niech obecność Jezusa obdarza nas odwagą, zawsze i wszędzie! 

           9 stycznia 2016 (Mk 6, 45-52)               

Ryzyko miłości


Pięknie jest okazywać miłosierdzie… Jest to oznaka serdecznego współczucia. Cierpienie drugiego człowieka staje się moim cierpieniem. Uczynione dobro stanowi wsparcie dla potrzebującego. Obojętność jest smutnym objawem zatwardziałego serca. Ale to nie oznacza, że można naiwnie godzić się na próby wymuszania pomocy, emocjonalny szantaż i agresywne wykorzystywanie. Wtedy trzeba być asertywnym, aby nie stać się ofiarą przemocy, manipulacji i nieuzasadnionych roszczeń.  

                Gdy czynimy dobro, warto pamiętać, że reakcja zwrotna może przebiegać dwutorowo. Jedni ludzie potrafią docenić doświadczoną dobroć. Są szczerze wdzięczni i nie mają dalszych oczekiwań. To, co uzyskali, traktują jako niezasłużony „dar niebios”. Obdarowany, o takim sposobie przeżywania, potrafi odwdzięczyć się poprzez szlachetne uczucia w swym sercu. Podanie "trochę" nie powoduje żądania "więcej!". Gdy spotykamy się z taką postawą, możemy mieć pokój w sercu. Jeśli jest to możliwe, głęboki sens ma dalsze wsparcie. Istotne jest to, że u odbiorcy istnieje pokorna świadomość bycia obdarowanym. Ewentualna dalsza historia takiej współpracy wspierający-wspierany z pewnością będzie twórczo się rozwijać, w klimacie wzajemnego szacunku, życzliwości i wdzięczności.

                Niestety, niektórzy zachowują się całkowicie odmiennie. Zamiast wyrazić wdzięczność, formułują dalsze nieuzasadnione oczekiwania, pretensje, a nawet oskarżenia. Ta przedziwna reakcja jest spowodowana dominującą rolą egoistycznego i roszczeniowego „ja”.  Występuje tu „logika odwrócenia ról”. To znaczy wspomagany sprawia wrażenie, jakby czynił komuś łaskę, że bierze, nie widząc, że sam doświadczył łaski, otrzymując. Szkoda, że tak zachowujemy się nieraz nawet wobec Boga. Paradoksalnie, człowiek pomaga, a jest krytykowany, że powoduje cierpienie na skutek braku dalszego dawania.  Nie można ulegać takiej presji, gdyż to powoduje pogłębianie roszczeń i demoralizację. Współczucie polega tu na przeżywaniu bólu, że ktoś nie potrafi wdzięcznie cieszyć się z tego, co otrzymał, lecz cierpi na skutek niezaspokojenia swych kolejnych oczekiwań. Warto zauważyć, że diabły przeżywają piekielne cierpienia, choć zostały na początku niesamowicie obdarowane przez Boga. Zamiast wdzięcznie oddawać radosną chwałę Bogu, jak święci aniołowie, walczą z Bogiem, wysuwając pod Jego adresem wieczne oskarżenia i pretensje, nasączone bezmiarem goryczy.

                Roztropna pomoc zakłada podjęcie jakiejś miarodajnej wstępnej orientacji. Wiele światła daje nam ewangeliczny cud rozmnożenia chleba. Gdy dokładnie przeanalizujemy cały opis, bez trudu zauważymy, że w pierwszej części zgromadzony lud z uwagą słucha słowa Bożego.  Rozdawanie chleba nie miało miejsca od razu. Najpierw była długa nauka wygłoszona przez Jezusa na różne tematy. Dopiero ci, którzy wytrwali do końca, mogli potem otrzymać także dar fizycznego chleba. Zainteresowanie i cierpliwe słuchanie duchowych prawd było swoistym sprawdzianem, który wskazywał zasadność dokonania wielkodusznego cudu. To cenna sugestia, że chrześcijanin w pierwszej kolejności powinien wspierać tych, którzy na serio słuchają nauk Jezusa zawartych w Ewangelii. Udzielany chleb nigdy nie jest celem samym w sobie, ale ma za zadanie wesprzeć w przyjęciu Bożego Chleba, zwłaszcza w słowie Bożym i w Eucharystii.

Bezcenny jest także sposób, w jaki Jezus dokonał cudu. Dla wnikliwych obserwatorów była to wspaniała lekcja „wdzięcznej duchowości”. Otóż Jezus „wziąwszy pięć chlebów i dwie ryby, spojrzał w niebo, odmówił błogosławieństwo” (por. Mk 6, 34-44). Centralne znaczenie ma odmówienie błogosławieństwa. Jezus błogosławił Boga Ojca za posiadane pięć chlebów i dwie ryby, co zaowocowało rozmnożeniem jedzenia, które wystarczyło dla tysięcy.

Niejednokrotnie trudno jest rozpoznać na początku, z kim mamy do czynienia. Gdy brak pewności, lepiej jest wielkodusznie wesprzeć niż zachowawczo nie pomóc. Byłoby tragicznym błędem zachować obojętność wobec dobrego człowieka, który jest w rzeczywistej potrzebie. Gdy czynimy dobro, pamiętajmy jednak, że podejmujemy „ryzyko miłości”. Ale warto! Nawet jeśli na ziemi skończy się to raniącym ukrzyżowaniem, po śmierci tym bardziej będzie nas czekać radosne Zmartwychwstanie. 

           8 stycznia 2016 (Mk 6, 34-44)
 

Mądre milczenie


Tak wiele sporów, waśni, kłótni i konfliktów… Świat przypomina jeden wielki plac boju. Bardzo smutne, że agresywne zdania padają nie tylko pomiędzy różnymi grupami ludzi, ale także w domach. Szukając jak najlepszego rozwiązania trudności, warto dostrzec trzy charakterystyczne sytuacje.

Pierwsza z nich ma wydźwięk pozytywny. Zaistniały problem nie jest pretekstem do tego, aby pod adresem drugiej strony kierować oskarżenia. Ma miejsce spokojna wymiana rzeczowych argumentów. Prezentowane racje nie są zainfekowane „oskarżycielską trucizną”.  Jest to spotkanie dwóch „dobrych światów”, które szczerze szukają lepszego rozumienia wieloaspektowej prawdy. Dialog dobra z dobrem zawsze ma sens. Wyrażane dobro nie jest bowiem manipulowane, ale staje się cennym budulcem w konstruowaniu gmachu wzajemnego zrozumienia. Najdoskonalsza sytuacja jest w przypadku modlitwy. Wszystko, co powiemy Bogu, na pewno zostanie zanurzone w Miłości i przeobrażone w możliwie najlepsze owoce.

Sprawy wyglądają całkowicie odmiennie, gdy jedna strona atakuje lub występuje wzajemny atak. Specyfika „wojennej konfrontacji” polega na tym, że prezentowane racje przeobrażają się w oskarżenia, pretensje i wypominanie. Ewentualnie „czyste argumenty” jednej strony trafiają w „przestrzeń złej manipulacji” u odbiorcy. Dobre słowo jest traktowane jako materiał do tego, aby je wykorzystać do wzmocnienia oskarżenia lub sformułowania nowych oskarżeń. Najgorzej, gdy ludzkie zło jest wzmacniane przez oddziaływanie diabła. Wówczas nawet „święte racje” są zinterpretowane jako „upostaciowanie grzeszności”.

Świadomość takiego procesu jest bardzo ważna dla osób, które mając dobre serce, spotykają się z oskarżycielskim atakiem, podsycanym przez diabła. Często występuje naiwność, która wyraża się w chęci szczerej rozmowy. W podtekście jest oczekiwanie, że na zasadzie dialogu prezentowane racje spotkają się z racjonalnymi odpowiedziami. Niebezpieczny błąd! Mówiąc obrazowo, odpowiedzią na ufnie wyciągniętą dłoń nie będzie wtedy przyjacielski uścisk drugiej dłoni, ale wrogie odreagowanie. Istnieją jedynie dwie wersje: brutalny cios pięścią lub niszczycielskie rażenie w białych rękawiczkach. Dlatego w takich przypadkach próba rozmowy nie ma sensu, a wręcz pogarsza sytuację. Co w takim razie czynić?

Cenną inspiracją jest zachowanie Jezusa, gdy dowiedział się o uwięzieniu Jana Chrzciciela. W Ewangelii czytamy: „Gdy Jezus posłyszał, że Jan został uwięziony, usunął się do Galilei” (por. Mt 4, 12-17. 23-25). Takie zachowanie dla „bojowników” wszelkiej maści może być zaskakujące. Dlaczego brakło słownego wystąpienia przeciwko Herodowi w obronie uwięzionego Jana? Co więcej, Jezus usunął się w miejsce bardziej spokojne na prowincji, odległe od niebezpiecznej Jerozolimy. Czyżby zalękniony uciekł?  Nic z tych rzeczy. Mistrz pokazuje najgłębszą duchową strategię, która polega na tym, że człowiek nie podejmuje konfrontacji z „nadmiarem zła” poprzez słowny bój, ale poprzez milczenie. To bezcenna duchowa broń, która wymaga jednak wielkiej pokory i zaufania do Boga.

Człowiek, spotykając się ze złem, najczęściej ma chęć argumentować swe dobre racje. Z tego pragnienia trzeba nieraz zrezygnować. Podjęcie milczenia jest racjonalnym działaniem, które pozwala uniknąć pogorszenia sytuacji. Brak słów sprawia, że nie jest dostarczany materiał, który potem byłby zmanipulowany i wykorzystany do intensyfikacji oskarżeń. Jednocześnie milczenie jest środkiem do złożenia ufności w Bożej Opatrzności. Rezygnuję ze swojego ludzkiego słowa, aby Bóg wypowiedział swoje Boże słowo. Uznaję swoją niemoc i całą nadzieję pokładam w mocy Boga. Zwłaszcza wtedy gdy działa szatan, tylko Bóg może poradzić sobie z perwersją zła i jego wielką siłą rażenia. Milczenie pozwala zachować pokój serca. Dzięki temu dusza jest podatna na działanie Ducha Świętego, który obdarza potrzebną dobrocią i miłością. Uzasadnione milczenie nie powoduje pogłębiania wrogiej przepaści, ale służy budowaniu przyjacielskiego pomostu. Taki brak słów nie tworzy „dzielącej konfrontacji”, ale pomaga w tworzeniu „jednoczącego współdziałania”. Boże milczenie nigdy nie jest przeciwko komuś, ale dla dobra kogoś i dla dobra wspólnego.

Panie Jezu, ucz nas trudnej sztuki mądrego milczenia. 

          7 stycznia 2016 (Mt 4, 12-17. 23-25)
      

W poszukiwaniu Boga


Skoncentrować się na poszukiwaniu Boga… Oto najbardziej wyzwalająca wewnętrznie aktywność. Przy okazji, optymalnie będą rozwiązywane kwestie, których dostarcza nam codzienne życie. Kto chce całą swą uwagę poświęcać ziemskim problemom, w imię tzw. realizmu, oczywiście może. Ale niezależnie od podjętego wysiłku, rozpraszane ciemności i tak nie będą pokonane, a nawet ulegną intensyfikacji.  

Dzisiejsza uroczystość Objawienia Pańskiego  jest wielkim zaproszeniem, aby dostrzec światłość Boga, który objawia się w Dziecięciu Jezus.  Cel ten może być osiągnięty tylko wtedy, gdy serce nie jest skoncentrowane na sobie. Jak działa przeszkoda zazdrosnego egoizmu, możemy zaobserwować na przykładzie Heroda. Gdy dowiedział się od mędrców ze Wschodu o narodzeniu Króla żydowskiego, „przeraził się, a z nim cała Jerozolima” (por. Mt 2, 1-12). W jego głowie powstała automatycznie myśl, że na horyzoncie pojawił się konkurent, który może odebrać władzę. Widmo niebezpieczeństwa zrodziło w Herodzie zainteresowanie bliższymi szczegółami odnośnie miejsca narodzenia nowego króla. Arcykapłani i uczeni w Jerozolimie, w oparciu o Pisma, bez trudu wskazali na pobliskie Betlejem.  Gdy mędrcy ze Wschodu wyruszyli do owej miejscowości, zazdrosny o władzę król poprosił ich o przekazanie informacji, gdzie znajduje się Dziecię. Zadeklarował chęć oddania pokłonu, ale rzeczywistym motywem zainteresowania była żądza unicestwienia potencjalnego następcy tronu. Herod nie widział z miłością rzeczywistości, ale wierzył wytworom swej zazdrosnej wyobraźni, podejrzewając zagrożenie tam, gdzie go nie było. Taka postawa uniemożliwiła mu odnalezienie Dziecięcia i rozpoznanie w Nim Wiecznego Króla, który przychodzi jako Boży Zbawiciel  

Gdy człowiek zniewolony jest egoistyczną zazdrością, wtedy zaczyna mieć chore spojrzenie na całą otaczającą rzeczywistość. Widzi mnóstwo rzeczy, które tak naprawdę nie istnieją. Są to wytwory wyobraźni, które dodatkowo podlegają silnemu oddziaływaniu Złego ducha. Specyfiką strategii szatańskiej jest wywoływanie strachu, intensyfikowanie zazdrości i zniewalanie nieczystością. Ten konglomerat uniemożliwia dostrzeżenie „jasnych gwiazd dobra” na „nieboskłonie życia”. Nawet największa świętość budzi wtedy żądzę zabicia. Przy czym świętość ta nie jest rozpoznana. Dlatego powoduje przerażenie, gdyż zinterpretowana jest jako „atakujące zło”.

Zupełnie inne podejście do życia zaprezentowali mędrcy ze Wschodu. Nie wiemy dokładnie, kim byli. Istotne jest to, że poszukiwali Bożej prawdy i byli gotowi podjąć wielki trud, aby ją odnaleźć. Dlatego dotarli ze Wschodu (najprawdopodobniej z Persji lub Babilonu) do Jerozolimy i w czystości serca pytali o dalsze konieczne informacje. Ten ludzki wysiłek został nagrodzony nadprzyrodzoną łaską. Choć byli poganami, to jednak otrzymali ze strony Bożej Opatrzności dar gwiazdy, która „postępowała przed nimi, aż przyszła i zatrzymała się nad miejscem, gdzie było Dziecię”.  

To ważna duchowa zasada. Jeśli szczerze wyruszamy na poszukiwanie Boskiego Zbawiciela, wtedy na pewno będziemy sukcesywnie doświadczać niezbędnej pomocy w wymiarze naturalnym i nadprzyrodzonym.  Zwłaszcza Boże łaski mogą być wchłaniane, gdyż serce nie jest skoncentrowane na sobie, ale na Bogu. Dzięki temu dostrzegamy wiele faktów i wydarzeń, w których odnajdujemy  potrzebne światło nawet pośród największych ciemności. Gwiazda betlejemska jest pięknym symbolem jasności, którą możemy oglądać, gdy w sercu mamy czyste intencje. Ukoronowaniem tego blasku jest zdolność rozpoznania Boga w Dziecięciu i gotowość do pokornego padnięcia przed Nim na kolana. Mędrcy ze Wschodu są piękną inspiracją, gdyż „padli na twarz i oddali Mu pokłon”. Ten gest wyraża głębokie uniżenie należne Bogu. Nie ma tu samouwielbienia lub bałwochwalstwa. Znakiem czystej kontemplacji jest postawa składania daru. Człowiek odnajduje siebie tylko poprzez bezinteresowny dar z siebie. Mędrcy ze Wschodu zachęcają do autentycznej miłości, która potrafi dostrzec Boga w człowieku. 

Warto jeszcze podkreślić, że otwartość na Boga uwrażliwia na nadprzyrodzone intuicje, które pojawiają się w sumieniu. Gdy człowiek jest posłuszny otrzymanym ostrzeżeniom, wówczas może uniknąć wielu niebezpiecznych sytuacji, nawet zagrażających życiu. Mędrcy ze Wchodu dzięki wrażliwości na Boże natchnienia nie wpadli w zasadzkę Heroda i szczęśliwie powrócili do swego kraju. 

           6 stycznia 2016 (Mt 2, 1-12)
 

Skarb szczerości


Szczerość… to wielki skarb. Nie jest łatwo być szczerym pośród światowego zapętlenia. Istnieje wiele zasadzek, które usiłują sprowadzić człowieka na manowce. Ale nie można się poddawać! Dzięki szczerości wzrastamy w moralnej czystości, autentycznie pomagamy innym i otwieramy się na promieniowanie Ducha Świętego. Warto najpierw uświadomić sobie dwa zagrożenia.

Pierwsze wiąże się z błędnie rozumianym „przyjacielskim miłosierdziem”. Pełna prawda nie jest wypowiadana, aby nie sprawić przykrości. W dobrej wierze padają pozytywne słowa, ale trudne sprawy są pomijane. Istnieje także obawa, aby poprzez poczynione uwagi nie utracić przyjaciela lub znajomego. Nieszczerość przejawia się tutaj w stwarzaniu wrażenia, że całą prawdą jest to, czego w rzeczywistości za pełną prawdę nie uważamy. Zewnętrzne słowa i gesty nie odzwierciedlają wewnętrznego przekonania. Pomimo dobrych intencji taka postawa zamiast pomagać, przynosi szkody, gdyż wróg może potem bezlitośnie wypunktować przemilczane słabości. Nie oznacza to, że szczerością byłoby bezmyślne wypowiadanie wszystkiego, co myślimy lub wiemy. Ze względu na miłość nie można w danej chwili pokazać więcej niż ktoś jest w stanie unieść. Ale te niewypowiedziane słabości trzeba zachować dla siebie i opinia wyrażana słowami powinna odzwierciedlać przekonanie w sercu. Np. gdy mówię komuś: „Jesteś uczciwy”, to tak rzeczywiście uważam. Jednocześnie dążę do tego, aby stopniowo ukazywać kolejne obszary tego, co aktualnie z miłości zostało zasłonięte.

O wiele groźniejsza i niebezpieczna jest pokusa przebiegłego podstępu. Tym razem człowiek ma w punkcie wyjścia złą intencję. Wypowiada „dobre treści”, aby docelowo wykorzystać swą ofiarę. Przejawem nieszczerości jest udawanie chęci pomocy, podczas gdy w sercu jest zimna obojętność lub rzeczywistym celem jest wola zniszczenia. Wypowiadane są „piękne prawdy”, ale stanowią one tylko przykrywkę do „brudnej gry” opartej na kłamstwie. Paradoksalnie, wróg, który nazywa się wrogiem, jest szczery (szkoda tylko, że jest wrogiem). Zarazem wróg, który przybiera pozę przyjaciela, nosi w swym sercu „nieszczerą truciznę”. Bardzo smutne, gdy instrumentalnie jest traktowana także wiara i Bóg. Nieszczerość jest wtedy ściśle powiązana z duchową nieczystością. Człowiek podstępny jest gotowy poświęcić  zasady moralne i duchowe, aby zrealizować swój egoistyczny interes. Nie można zapomnieć, że moralna szczerość jest niezbędnym wstępem do wejścia na drogą autentycznej wiary.

W Ewangelii znajdujemy bardzo inspirującą postać Natanaela, który jest cennym przykładem szczerej postawy (por. J 1, 43-51). Jezus powiedział o nim: „Oto prawdziwy Izraelita, w którym nie ma podstępu”. Dlaczego? Przede wszystkim Natanael ma czyste serce, bez obłudy. Szczerość ujawnia się u niego na różny sposób. Gdy słyszy od Filipa, że Jezus jest obiecanym przez Prawo i Proroków Mesjaszem, na początku wypowiada szczere pytanie retoryczne: „Czy może być co dobrego z Nazaretu?”. Miejscowość ta nie jest obecna w żadnych poważnych proroctwach, stąd  wątpliwość jest w pełni uzasadniona. Ale nie jest to pogarda. Szczerze mówi to, co myśli, z troski o prawdę, bez chęci krzywdzenia kogokolwiek.  Zarazem nie jest to tak często rozpowszechniona w niektórych środowiskach poprawność polityczna, która jest sprzeczna z zasadami zdrowej szczerości.

Następnie znamienna jest u Natanaela otwartość i gotowość do weryfikacji swych poglądów. Dlatego na zaproszenie Filipa udał się na spotkanie z Jezusem. Celem nie było pyszne wykazanie swych kwestionujących racji, ale szczera chęć głębszego poznania tajemniczej osoby.  Takie podejście umożliwiło autentyczne spotkanie. Dzięki szczeremu: „Kim jesteś?” Natanael mógł swym sercem „odczuć” i zyskać pewność,  że Jezus jest „Synem Bożym” i „Królem Izraela”. Istnieje ścisły związek pomiędzy szczerością i wiarygodną intuicją. Wnętrze przypomina wtedy czystą szybę, przez którą mogą wniknąć promienie słoneczne.  Dzięki temu zyskujemy prawidłowy ogląd drugiego człowieka. Ale najważniejsze jest to, że wchodzimy w żywą relację z Jezusem, w którym rozpoznajemy  prawdziwego i miłującego Boga. 

          5 stycznia 2016 (J 1, 43-51)
 

Baranek Boży


Co jest moim priorytetem? Wedle jakiego klucza próbuję otwierać „drzwi życia”? Jakie najgłębsze motywy inspirują mnie do działania? Warto cierpliwie zmagać się z tymi pytaniami. Ale nie chodzi o to, aby angażować jedynie intelekt. Paradoksalnie, aby uzyskać najlepszą odpowiedź, najlepiej zrezygnować z chęci doskonałego zrozumienia siebie. Postawa: „Nie rozumiem siebie” chroni przed iluzjami na swój temat i otwiera na autentyczną prawdę.

Cenną metodą samopoznania jest koncentrowanie się na celu, do którego chcemy dążyć. Dzięki temu rozpoczyna się proces naszej przemiany. Posiadany wzorzec coraz bardziej kształtuje nasze wnętrze. Nie jest to niewolnicze analizowanie przeszłości, ale wyzwalające wpatrywanie się w przyszłość. W powiązaniu z tym stopniowo jako „produkt uboczny” wychodzą różne „ciekawostki” odnośnie naszej osobowości.  Nie szukając siebie, odkrywamy siebie. Nawet jeśli poznawane prawdy są bardzo trudne, nie wywołują „trzęsienia ziemi”. To wszystko jest bowiem drugorzędne wobec centralnego znaczenia celu, na którym ogniskujemy naszą uwagę.  Czyli sprawy wyglądają podobnie jak ze szczęściem. Kto szuka szczęścia najprawdopodobniej popełni szereg poważnych głupot i skończy jako człowiek nieszczęśliwy. Kto nie szuka szczęścia, ale spokojnie stara się po prostu dobrze żyć, w rezultacie stanie się szczęśliwy.

Mówiąc o celu trzeba dokonać ważnego rozróżnienia. Ludzie „światowi” najczęściej marzą o tym, co jest przejawem zwycięskiej siły i pierwszeństwa. Możliwość zademonstrowania swej zaradności i wyższości staje się „pożądanym pokarmem”. Swoistym symbolem takich dążeń jest lew, który  sprawuje władzę przy pomocy siły i poprzez wzbudzanie strachu. Nie tędy jednak droga, jeśli pragniemy zbliżyć się do prawdy odnośnie siebie i otaczającego nas świata. Gdy zewnętrzna siła i zewnętrzne piękno są najważniejsze, wtedy wnętrze zaczyna drążyć nowotwór zakłamania. Do tego często dochodzi upokarzające zniewolenie. Kto zacznie istnieć jako „wielki świata” dzięki sztucznemu wylansowaniu, musi potem służyć swym mocodawcom. Jeśli tego nie uczyni, „wykreowany ideał” zostanie zamieniony w niebyt, a nawet stanie się przedmiotem „potępieńczego podeptania”.   

Ewangelia proponuje zupełnie inne rozumienie celu. Najdoskonalszym wzorcem jest Jezus, który już u samego początku swej misji zostaje nazwany przez Jana Chrzciciela: „Oto Baranek Boży” (por. J 1, 35-42). W tej nazwie zawarta jest głęboka prawda o tożsamości Jezusa jako Mesjasza. Ma On założyć Królestwo Boże jako pokorny baranek. Jest to nawiązanie do proroctwa Izajasza, który zapowiadał, że Mesjasz będzie zaprowadzony na rzeź jako baranek i nawet ust nie otworzy. W świątyni Jerozolimskiej zabijano baranki w sensie ofiary zastępczej. Teraz nie będzie to już zastępcze zwierzę, ale człowiek, który jest jednocześnie Bogiem.  Duchowa niezwykłość wyraża się w tym, że poprzez zewnętrzną niemoc  objawia się wewnętrzna moc. Jezus został zabity na krzyżu. Bóg Ojciec przyjął tę „ofiarę niemocy” i w odpowiedzi sprawił, że w Duchu Świętym dokonał się „cud wszechmocy” w postaci Zmartwychwstania.

Oto chrześcijańska propozycja życiowego priorytetu. Kto będzie wpatrywał się w Jezusa jako Baranka Bożego, będzie coraz bardziej mocny poprzez przyjęcie niemocy. Jest to świetna metoda poznawania prawdy o sobie, zwłaszcza tej trudnej. Z Mesjaszem nie jest to jednak dołujące, gdyż przyszedł On właśnie po to, aby nas wyzwolić z pokornie uznanych grzechów i słabości. 

Czasem szczególnej łaski jest każda Eucharystia, gdy kapłan wypowiada zdanie: „Oto Baranek Boży, który gładzi grzechy świata...”. Słowom  tym towarzyszy widok podniesionej przez kapłana Konsekrowanej Hostii, która jest Bożym Barankiem gładzącym grzechy. Wzruszająca rzeczywistość i przesłanie.  Pod osłoną „niemocnego” kawałka chleba jest wszechmocny Zbawiciel.  Kto z miłością kontempluje i przyjmuje Baranka Bożego, przeobraża się na Jego wzór. Im większy atak ze strony świata, tym większy Boski pokój w sercu. Kto szczerze pójdzie za Jezusem-Barankiem, ten z pewnością nie tylko na ziemi, ale już na wieki u Niego i z Nim pozostanie. 

           4 stycznia 2016 (J 1, 35-42)
 

Słowo i decyzje


Jaką drogą dalej podążać? Co będzie właściwym rozwiązaniem?... Nieraz mamy wrażenie, jakby droga całkowicie się urywała. Nic sensownego nie widać na horyzoncie. Ale bywa też, że czujemy się jak na rozwidleniu wielu potencjalnie dobrych dróg. Wybór najlepszej opcji przypomina konieczność uniesienia jakiejś potężnej płyty żelbetonowej.

Człowiek żyje tylko wtedy, gdy wciąż od nowa poszukuje. Brak pytań nie jest znakiem „radosnej wiedzy”, ale obnaża „smutną niewiedzę”. Gdy na wszystko mamy „z automatu” odpowiedź, są to z reguły powierzchowne i jednostronne pomysły, które nie odzwierciedlają wieloaspektowej rzeczywistości.  W tych poszukiwaniach nie chodzi jedynie o teoretyczne dywagacje. Od rozpoznanej i obranej drogi zależy konkretny krajobraz moralny. Wchodzimy w duchową przestrzeń dobra, prawdy i piękna lub pogrążamy się w świecie zła, kłamstwa i brzydoty.  

Źródłem największych tragedii jest szatan, który obrawszy śmiercionośną ciemność, często jawi się przewrotnie jako życiodajna jasność. Warto mieć świadomość pewnego mechanizmu zła, który ma trzy zasadnicze etapy. Najpierw jakaś nowa treść jest wprowadzana pod egidą uzasadnień, które brzmią „całkiem dobrze”. Z czasem te uzasadnienia przestają być ważne i pozostaje jedynie wprowadzona treść. Po okresie „bezpiecznej  neutralności” dobrze już zakorzeniona treść otrzymuje zupełnie nowe uzasadnienie mające sens „zdecydowanie zły”. Przykładowo, zewnętrzny wróg deklaruje się jako przyjaciel. W tym celu stosuje przyjacielską retorykę i argumentuje konieczność „troskliwego" zainteresowania i przyjścia, aby „pomóc” w rozwiązaniu wewnętrznych spraw. Gdy wejście powiedzie się, początkowo jest etap pośredni „neutralnej obecności”. Na końcu okazuje się, że „przyjacielski pomocnik” tak naprawdę jest wrogiem i przyszedł, aby zagarnąć dla siebie dobra tego, który naiwnie lub zdradziecko wpuścił go do siebie. Rozwiązanie, które sprawiało wrażenie „mądrej dobroci” okazuje się być „głupim złem”.

Na szczęście człowiek nie jest skazany jedynie na swe własne naturalne siły. Najważniejsze jest to, że otrzymujemy wsparcie ze strony samego Boga, który jest Słowem. Św. Jan pisze: „Na początku było Słowo, a słowo było u Boga, i Bogiem było Słowo” (por. J 1, 1-18). Bóg jako Słowo jest odwiecznym Synem Bożym. Słowo objawia się w pełni w Jezusie, którego możemy poznać poprzez słowo Boże zapisane na kartach Pisma Świętego. Bóg doskonale wie, co się wydarzy w przyszłości. W Nim jest absolutna wiedza o tym, jaki związek istnieje pomiędzy podjętymi działaniami w teraźniejszości i konsekwencjami na poszczególnych etapach w przyszłości. Zarazem to odwieczne Słowo stało się w Jezusie doskonałym człowiekiem, co szczególnie świętujemy w Boże Narodzenie.  Św. Jan podaje jeszcze ogromnie ważne wyjaśnienie odnośnie tożsamości i skutków oddziaływania Słowa. „W Nim było życie, a życie było światłością ludzi, a światłość w ciemności świeci i ciemność jej nie ogarnęła”.  Tak więc cechą Słowa jest to, że obdarza człowieka życiem i światłem. Chodzi o życie, które zwycięża śmierć i grzech. Światło natomiast oznacza prawdę, która pokonuje wszelkie ciemności nieprawdy, fałszu i kłamstwa.

W perspektywie tych stwierdzeń, wielka mądrość człowieka polega na tym, aby nasycać się Słowem, zwłaszcza poprzez Pismo Święte. Pokorna lektura słowa Bożego sprawia, że jesteśmy nasycani Boskim światłem i życiem. To sprawia dwa komplementarne skutki.  Najpierw na poziomie ludzkiej natury zyskujemy zdolność trzeźwego myślenia. Wiele „pięknych uzasadnień” zostaje od razu rozszyfrowanych jako pokusa, która przeczy zasadom zdrowego rozsądku. Następnie w bardziej złożonych kwestiach otrzymujemy nadprzyrodzone światło, które pozwala patrzeć dalekowzrocznie. Dzięki temu podejmowane są obiektywnie słuszne rozwiązania, nawet jeśli początkowo jawią się jako trudne do przyjęcia. Zarazem wszelkie pozornie właściwe pomysły, ale prowadzące ostatecznie do negatywnych skutków, mogą być wychwycone i od razu zablokowane.

Jezus przychodzi jako życiodajne i oświecające Słowo. Kto przyjmuje Jezusa, ten w gmatwaninie różnych dróg będzie miał świętą intuicję, jaką trasę obrać, aby dotrzeć do celu. 

           3 stycznia 2016 (J 1, 1-18)