Skąd tak częste
rozdrażnienie, napięcie, podenerwowanie? Dlaczego tak trudno zatrzymać się i
dłużej trwać w ciszy? Czy naprawdę najważniejszym powodem jest natłok różnych
prac i obowiązków? Oczywiście, współczesny świat bardzo mocno
podkręca tempo. Chcąc się utrzymać na fali, trzeba nieźle harować na różnych
frontach. Ale ten ogrom spraw nie jest najgłębszym wytłumaczeniem. Jest
coś głębszego, przed czym uciekamy. Właściwie cała ta bieganina w dużej części
jest swoistą zasłoną dymną. Przed czym? Przed złością na siebie lub na innych.
Warto wyróżnić dwa stany.
Pierwszy stan polega na
tym, że człowiek w czymś w życiu mocno pomylił się, a nawet pogubił, i ma tego
świadomość. To może być nietrafiona decyzja odnośnie wyboru męża lub żony.
Pierwotne: „tylko on”, „tylko ona”, z upływem czasu przekształca się w
nową formułę „tylko nie-on”, „tylko nie-ona”! Wiele snu z oczu
spędzają narastające problemy z dziećmi. Litania wcześniejszych błędów
wychowawczych przynosi coraz bardziej opłakane i przygnębiające skutki. Nieraz
uwikłanie się w jakieś nietrafione interesy. Zamiast wielkich pieniędzy,
nieustanne telefony wywołujące coraz silniejsze nerwobóle. Cały ciężar dramatu
sprowadza się do wewnętrznego przekonania: pogubiłem się i już nic nie da się
zrobić. Pokusa beznadziei upadku: „już nie ma dla mnie możliwości powstania”.
Każde ostrzejsze przypomnienie sobie tego stanu działa jak palnięcie pałką w
głowę. Swoistą ochroną staje się uciekanie przed przygnębiającą prawdą.
Drugi stan
jest radykalnie odmienny. Tym razem świadomość wypełniona jest
przekonaniem o własnej prawości moralnej. Zdanie „Jestem w porządku” staje
życiową mantrą, powtarzaną przy wszystkich nadarzających się okazjach. Taki
człowiek ma poczucie, że zawsze przestrzega prawa oraz obowiązków rodzinnych i
społecznych. Brak życiowych błędów oraz różnego rodzaju osiągnięcia
interpretowane są jako owoc własnej ciężkiej pracy. I tu się zaczyna poważny problem.
Oto bowiem inni ludzie zaczynają swoim zachowaniem wytrącać z równowagi.
Rodzice całe życie porządnie chodzili do Kościoła, a tu raptem syn postanawia
ożenić się z rozwódką. Krew zalewa i w dodatku kompromitacja w środowisku.
Człowiek sumiennie pracuje, a oto awans otrzymuje koleżanka z biurowego pokoju,
której kompetencje są naprawdę „pożal się Boże”. Ucieczka staje się środkiem,
aby sytuacje u innych nie wzbudzały zdenerwowania i wściekłości.
Lepiej nie podejmować
żadnej z tych dwóch ucieczek. Naprawdę lepiej obrać kierunek, który prowadzi do
głębokiego pokoju serca. Czyż to nie wspaniałe, przed niczym i przed nikim nie
musieć uciekać?! A jak to możliwe? Rozwiązanie proponuje Jezus
Chrystus. Sercem tej propozycji jest genialnie rozumiana relacja zagubienie-odnalezienie
(Por. Łk 15, 1-32). Otóż do życiowych błędów i upadków trzeba się po
prostu pokornie w sumieniu przyznać przed Bogiem i przed człowiekiem:
„zgrzeszyłem przeciw Bogu i względem ciebie”. Dogłębne „zgrzeszyłem, pomyliłem
się” w żaden sposób nie poniża, ale wywyższa człowieka, który potrafi stanąć w
prawdzie. Następnie z tym konkretnym doświadczeniem trudności przychodzę do
Bożego Miłosierdzia. Bóg zawsze oczekuje i doświadcza wielkiej radości na widok
człowieka, który pokornie wyznaje swe grzechy i błędy. Daje potrzebne światło,
aby jak najsensowniej dalej podążać w życiu w zaistniałych realiach. Takie
uzdrowienie daje pokój serca. Nie ma już potrzeby uciekać. Jednocześnie
świadomość swej słabości i otrzymanego Miłosierdzia chroni przed oburzaniem się
na innych, przed aktami zazdrości. Znika wyprowadzające z równowagi: „jak
ona/on tak może?” Czyjeś dobro otrzymane po powrocie na dobrą drogę
nie denerwuje, lecz wyzwala radość. „A trzeba się weselić i cieszyć z tego, że
(…) zaginął, a odnalazł się”. Tak oto zostaje przezwyciężony drugi motyw
życiowych ucieczek.
Boże, w Twoim Miłosierdziu Nadzieja w naszych ucieczkach…
15 września 2013 (Łk 15, 1-32)