„Poznaj samego siebie”, głosi słynny napis w
starożytnych Delfach. Pierwotnie maksyma ta była wezwaniem do pokornego uznania
swej ludzkiej ograniczoności. Sens przesłania brzmiał: „pomiędzy
ludźmi i bogami jest przeogromna przepaść”. Świadomość bycia "tylko słabym
człowiekiem" była warunkiem otrzymania boskiej mocy i mądrości.
Dopiero w późniejszym okresie pojawiła się
odmienna interpretacja Platona, wedle której „poznaj samego siebie” stało się
zaproszeniem do odkrycia swej ludzkiej wielkości. Platon analizując poznanie,
wskazał na istnienie duszy nieśmiertelnej, która zamieszkuje boski świat. W ten
sposób spopularyzowana została wersja, która odeszła od pierwotnego sensu.
Pojawiło się niebezpieczeństwo zakłamania prawdy o człowieku.
Człowiek jest rzeczywiście kimś wyjątkowym, ale sam z siebie nie jest „boski”.
„Boskość” w człowieku jest owocem daru ze strony Boga
prawdziwego. Jeśli człowiek uzna, że sam z siebie jest „dobry,
mądry, piękny i święty”, to wtedy wpada w macki autodestrukcyjnej pychy.
Istnieją dwie wielkie pokusy błędnej
interpretacji genialnej prawdy „poznaj samego siebie”. Ludzie obojętni na Boga
mają tendencję do uważania się za doskonałych moralnie i wszechwiedzących.
Jeśli „na papierze” są wierzący, to i tak nie chodzą do spowiedzi, bo nie widzą
u siebie żadnych grzechów. Ludzie religijni z kolei jako „święci” ulegają
pokusie „kamienowania” wszelkich „bezbożników”. Widzimy to w Ewangelii u Żydów,
którzy „porwali kamienie, aby Jezusa ukamienować” (Por. J 10,
31-42). Występuje tu porażająca nieznajomość siebie.
„Kamienujący” żyją w przekonaniu, że mocno kochają Boga i wspaniale spełniają
misję walki z wszelkimi heretykami i rozpustnikami. Z wypiekami na
twarzy kamienują, mając w sercu pogardę dla kamienowanych
„bluźnierców”; szczycą się swą „prawowiernością”. Totalnie
zaślepieni, nie widzą, że tak naprawdę nie mają w sercu miłości Boga i
człowieka. Często niszczą prawdziwe dobro. Gdy Jezus zapytał, „za który z tych
czynów chcecie Mnie ukamienować”, wtedy ze strony świętych „kamieniarzy”
usłyszał: „Nie chcemy Cię kamienować za dobry czyn, ale za
bluźnierstwo”. Dobro Jezusa nazwali bluźnierstwem.
Kto chce szczerze kochać Boga, powinien pokornie
podjąć wezwanie: „poznaj samego siebie”, ale w tej pierwotnej wersji. Czyli
chodzi o poznanie i uznanie swej ludzkiej ograniczoności i kruchości. Niezbędna
jest potrójna afirmacja słabości: duszy, ciała oraz w relacjach z otoczeniem. W
obszarze duszy trzeba uznać swe duchowe słabości. Nie można swych grzechów
wypierać i przypisywać innym ludziom. Następnie trzeba uznać swe
ograniczenia cielesne. Ciało jest piękne, ale nie możemy uważać się
za istoty czysto duchowe; jesteśmy złożeni także z kruchej materii. Wreszcie
konieczna jest analiza relacji z otoczeniem. Tutaj wielkim przekłamaniem jest
sekciarskie myślenie w stylu „dobry ja” i „zły świat”. Właściwym owocem
poznania samego siebie jest pokorne uznanie swych słabości: duchowych,
cielesnych i w relacjach z innymi ludźmi.
Człowiek mający takie poznanie siebie niejako
samoczynnie otwiera się na najgłębszą rzeczywistość Boga. Tylko Jezus Chrystus
jest Synem Bożym, Doskonałym Bogiem i Doskonałym Człowiekiem. Jezus
mówi: „Ojciec jest we Mnie, a Ja w Ojcu”. Wedle tego doskonałego wzorca, chodzi
o to, aby w Chrystusie „Bóg był we mnie, a ja w Bogu”. Mocą Boga we mnie,
dokonuje się przezwyciężenie wszystkich obszarów mej ludzkiej słabości i
ograniczoności. Człowiek zdąża wówczas drogą autentycznej świętości, zanurzając
się w Bogu Ojcu. Otwierając serce w poczuciu niedoskonałości, człowiek pozwala
Bogu wypełniać siebie Jego udoskonalającą Boskością. Owocem „poznania samego
siebie” staje się genialna prawda. Jaka? Jestem nędznym człowiekiem, którego
wypełnia wspaniałość Bożej Obecności. Mając taką świadomość, nigdy nie ośmielę
się rzucić potępiającego kamienia. Wręcz przeciwnie, będę współczuł i udzielał
swych rąk Jezusowi, Nieskończonej Miłości.
11 kwietnia 2014 (J 10, 31-42)