Twoje Imię… To nie jest tylko pewna nazwa.
Chodzi o fundamentalny znak Twojej tożsamości. W starożytności, zwłaszcza w
tradycji semickiej, istniała żywa świadomość głębokiej relacji pomiędzy
imieniem i powołaniem człowieka. Bóg nie powoływał jakiejś „anonimowej
struktury”, ale zawsze kierował swe słowo do konkretnej osoby
ludzkiej. Imię rozumiano jako uzewnętrznienie wewnętrznej istoty człowieka oraz
wyraz jego odrębności i niepowtarzalności. Te zależności cały czas są aktualne.
Współczesna utrata wrażliwości w tej kwestii nie oznacza, że te
ponadczasowe prawidłowości przestały oddziaływać. Niezmiennie, w „zewnętrznym
imieniu” zawarte jest „wewnętrzne powołanie”.
W tym temacie wiele możemy nauczyć się od
Zachariasza i jego żony Elżbiety, których Bóg obdarzył potomkiem po długich
latach oczekiwania. Kwestia wyboru imienia odgrywała dla nich pierwszoplanowe
znaczenie już od samego początku. Zachariasz otrzymał od anioła Pańskiego
konkretne wskazanie, że ma nadać swemu synowi imię Jan. Nie był to „anielski
kaprys”, ale objawienie woli samego Boga. Jan można przetłumaczyć: „Pan
się zmiłował”. Akcentowana jest tu prawda, że Bóg jest miłosierny i pełen
łaskawości dla grzesznika. Zachariasz otrzymał mocne przynaglenie, że tak
właśnie powinien nazywać się jego syn. Chodziło o wpisanie w duszę dziecka
takiego, a nie innego specyficznego „duchowego kodu DNA”. Późniejsze życie Jana
stało się wręcz „namacalnym wcieleniem” tego, co wyrażało jego imię. Otrzymanym
przesłaniem Zachariasz podzielił się z Elżbietą, która w pełni podporządkowała
się temu, co usłyszała.
Ta biblijna historia to bezcenna intuicja dla
rodziców, którzy w przyszłości będą wybierać imię dla swego dziecka.
Wybór ten warto dogłębnie przemyśleć. To duża strata pozostać jedynie
na poziomie „znalezienia czegoś, co nam się podoba”. Wielkim darem
miłości dla dziecka jest pokorne wsłuchanie się na modlitwie, jaka jest wola
Boża. Bóg poprzez sumienie na pewno da odpowiednie światło. Prawidłowo
odczytane imię będzie dla dziecka wielką pomocą w odkrywaniu i podejmowaniu
życiowego powołania.
Wysoką rangę sprawy możemy jeszcze lepiej uchwycić, widząc jak Zachariasz i
Elżbieta zdecydowanie przeciwstawiają się opinii sąsiadów i krewnych, którzy
chcieli dać dziecku imię Zachariasz. Wedle ówczesnych zwyczajów ta propozycja
miała poważne uzasadnienie w kontekście zachowania „czegoś” z przodków w
potomkach. Ale „opinia publiczna” nigdy nie może być determinantem przy
podejmowaniu decyzji. Najważniejsza jest wola Boga. Dlatego Zachariasz z
Elżbietą stanowczo stwierdzili: „Jan będzie mu na imię” (por. Łk 1, 57-66).
To kolejna cenna sugestia. Oczywiście różne podpowiedzi ze strony
bliskich i znajomych mogą być przydatne. Ale wszelkie głosy mogą mieć tylko
charakter doradczy wobec tego, co Duch Święty pokazuje rodzicom w sercu.
Gdy rodzice wspólnie wybierają imię poprzez modlitwę, już na samym
początku udzielają swemu dziecku bezcennego daru. Zwłaszcza wtedy, gdy
otrzymuje ono od Boga jakąś specyficzną misję do wypełnienia.
W tradycji żydowskiej oficjalne nadanie imienia miało miejsce ósmego
dnia, w trakcie obrzezania. Bardzo ciekawe, że wcześniej nie ujawniano imienia,
aby nie nastąpiło jakieś szkodliwe oddziaływanie złych duchów. Dopiero
przy zawieraniu przymierza z Bogiem, czego zewnętrznym znakiem było
obrzezanie, uroczyście ogłaszano imię. Dla nas, chrześcijan, takim przełomowym
wydarzeniem jest chrzest. Dokonany wybór imienia zostaje wówczas
zespolony z darem Trójcy Świętej. Imię staje się niejako „uświęconą
bramą”, poprzez którą w ciągu całego życia będą spływać Boże łaski. Dla
chrześcijanina istnieje fundamentalny związek pomiędzy posiadanym imieniem i
obecnością Boga, który przychodzi jako Ojciec, Syn i Ducha Święty.
W dorosłym życiu istnieje także możliwość złożenia ofiary ze swego
imienia (pamiętając, że wszelka ofiara zakłada uprzednią miłość do tego, z
czego rezygnujemy). Sercem tego aktu jest to, że człowiek stara się maksymalnie
ukryć swe imię, aby znane było tylko Bogu. Jest to symboliczne usuwanie w cień
swego „ja”, aby w centrum jeszcze bardziej lśniło Boskie „Ty”.
23 grudnia 2015 (Łk 1, 57-66)