„Z deszczu pod rynnę”. Dobrze znane
powiedzenie. Opisuje niezbyt szczęśliwe perypetie zmagań z bolesną
rzeczywistością. Na początku pada deszcz, jest mokro i nieciekawie. Zjawia się
pociągająca myśl, aby dokonać przemiany deszczowej pogody w cudowny słoneczny
dzień. Bądźmy szczerzy, perspektywa to niezwykle obiecująca. Cały szkopuł
polega jednak na tym, że zamiast w promieniach rozgrzewającego słońca, człowiek
ląduje pod rynną, w obficie płynącym strumieniu brudnej wody.
Tak, trzeba bardzo uważać! Żyjemy pośród
świata, w którym jest niestety wiele zła. Rewolucje różnej maści proponują
podjęcie radykalnych kroków. Trzeba zmienić zły świat. Nie można cofnąć się
nawet przed śmiertelnymi ciosami. Zabójstwo zyskuje usprawiedliwienie ze
względu na świetlany cel. Wszak chodzi o zamianę dotychczasowego piekła w nowy wspaniały
niebiański świat. Historia pokazuje jednak, że żadna rewolucja nie przyniosła
trwałego rozwiązania. Było źle, a potem jest jeszcze gorzej. Największa
tragedia polega na tym, że chęć zmiany zewnętrznych uwarunkowań prowadzi często
do zaistnienia jeszcze większego wewnętrznego zła. Tragedia aborcji jest tego
wymownym zobrazowaniem. Najpierw świetlana iluzja usunięcia wielkiego problemu,
a potem koszmar przeżywanych morderczych wyrzutów sumienia.
Obok takiego złudnego radykalizmu
występuje także beznamiętna apatia. Dobrze to opisuje pewna szydercza
propozycja. Otóż najlepiej przestać
doznawać pokusy poprzez jej ulegnięcie. Rezygnacja może nieraz wżerać się
bardzo głęboko w ludzką duszę. Człowiek już nie ma dłużej siły walczyć. Zło
zaczyna nasączać człowieka niczym woda gąbkę. Nie jest to rezygnacja na
zasadzie sensownej zgody na życiowe trudy. Specyfika tego zwątpienia dotyka
woli człowieka. Złamany zostaje wewnętrzny opór wobec zła. W konsekwencji
wszelka walka traci sens. Bo właściwie nie ma o co walczyć, gdyż na horyzoncie
widać jedynie bezkres beznadziei. Jakże bolesne to przypadki, gdy przykładowo
żona nie daje sobie rady z pijaństwem męża i sama zaczyna także pić.
W czasie Ostatniej Wieczerzy Jezus
kieruje do Ojca znamienne słowa modlitwy. „Nie proszę, abyś ich zabrał ze
świata, ale byś ich ustrzegł od złego” (J 17, 15). W Biblii występują dwa
rozumienia określenia „świat”. Pierwsze ma wydźwięk pozytywny i oznacza
rzeczywistość stworzoną przez Boga. Drugie opisuje całokształt istniejących sił
i mechanizmów zła wrogich Bożej obecności. To właśnie ten sens pojawia się w
Chrystusowej prośbie. Uderzające, że Jezus nie błaga Boga, aby dał świadectwo
miłości i zabrał ludzi z tego bezmiaru istniejącego zła. Wręcz przeciwnie, pada
nawet swoiste podkreślenie, że nie chodzi o to, aby ewakuować się z tego złego
świata. Istota tkwi bowiem w wewnętrznym stanie duszy ludzkiej. Dlatego cały
rdzeń wołania wyraża się w prośbie o ochronę przed moralnym złem.
Zewnętrzna ciemność kłamstwa dąży do
tego, aby zagarnąć także wnętrze. O własnych siłach człowiek nie zdoła się
oprzeć potężnej presji światowego znieprawienia. Dlatego Jezus prosi Ojca o
udzielenie ludziom potrzebnej siły duchowej. Tę moc możemy przyjąć poprzez
Jezusa, który jest doskonałym wcieleniem Prawdy i Dobra. Samodzielne zmaganie
ze złymi strukturami bądź bierna rezygnacja skończy się wewnętrzną deprawacją.
Najbardziej realistyczna jest akceptacja zewnętrznej sytuacji i koncentracja na
wewnętrznej pracy duchowej.
Modlitwa jest tutaj uprzywilejowanym środkiem.
Nie tracimy wtedy energii na iluzoryczne walenie głową w mur. Zarazem otwieramy
się w sercu na Jezusa Chrystusa, który udziela potrzebnej łaski, aby
przezwyciężyć pokusy. W podanych przykładach zamiast alkoholizmu, dzielne
stawienie czoła rodzinnym wyzwaniom; zamiast aborcji, miłość do poczętego
dziecka. Nawet w obozach koncentracyjnych przyjaciele Jezusa stawali się
świętymi.
Nawet pośród świata, z Bogiem w sercu,
nie ulegniemy wzburzonym falom zła.
15 maja 2013 (J 17, 11b-19)