„Modlę się, modlę się. I co z tego?...”
Przychodzą nieraz takie myśli. I bardzo dobrze. To świetna okazja, aby
zastanowić się nad swą modlitwą. Modlę się. Ale czy
dobrze? Zwłaszcza tzw. „odmawianie modlitw” nie oznacza
automatycznie wejścia w głębszą relację z Bogiem-Miłością.
Często występuje pewien podstawowy błąd, który
powoduje bezowocność modlitwy. Otóż głównym motywem podejmowanego wysiłku jest
wówczas zaspokojenie egoistycznych pragnień, a nawet bezmyślnych żądz. W takiej
sytuacji Bóg staje się jedynie pewnym narzędziem, przy pomocy którego chcę
osiągnąć własne cele, nawet kosztem innych ludzi. Takie wołanie, przeniknięte
egoistycznymi oczekiwaniami, nie może być wysłuchane, gdyż nadal pozostajemy w
ciasnej twierdzy własnych żądz i projektów. Brak wysłuchania nie jest
oczywiście rezultatem jakiejś zimnej obojętności ze strony Boga. Nic z tych
rzeczy! Miłość Boga niezmiennie promieniuje i właśnie dla naszego dobra nie
udziela nam żądanych rzeczy lub stanów. To byłoby bowiem ze szkodą dla
nas.
Nieraz pewnych „wymadlanych spraw” Bóg
rzeczywiście pragnie i chętnie by nam ich udzielił. Jednakże na skutek
istniejącej żądzy, ich uzyskanie spowodowałoby pychę i wywyższanie się w
stosunku do innych. Dlatego nawet takie pragnienia pozostają nie-spełnione.
Człowiek zaślepiony żądzą na pierwszym miejscu stawia własne egoistyczne „ja”.
Nawet gdy wcześniej wargi wypowiadają modlitwę, to potem serce opanowuje pycha
i zarozumiałość.
W pewnych naprawdę beznadziejnych oczekiwaniach
duszy, Bóg może jednak wysłuchać takiej pożądliwej modlitwy. Po co? Po to, aby
potem człowiek konkretnie i boleśnie doświadczył na sobie, że formułowane
żądania tak naprawdę są głupie i szkodliwe. Ujrzenie własnej bezmyślności i
zaślepienia może okazać się radykalnym wstrząsem, który skieruje na drogi
nawrócenia. Na czym zaś takie nawrócenie polega?
To zdecydowana zmiana fundamentalnej orientacji
życia. Egoistyczne pożądanie zostaje zastąpione Słowem Jezusa: „proście więc
Pana żniwa, żeby wyprawił robotników na swoje żniwo” (Łk 10, 2). Inaczej
mówiąc: serce zaczyna wypełniać gorące pragnienie wypełnienia Woli Bożej. Bóg
przestaje być narzędziem. To ja pokornie staję się narzędziem-robotnikiem w
Bożych rękach. Ta nowa sytuacja w niczym nie poniża człowieka, lecz tak
naprawdę wywyższa i pomaga z Bogiem autentycznie „być sobą”. Zarazem inni
ludzie przestają być anonimowymi pionkami w układaniu własnej życiowej gry;
stają się ważnymi figurami posłanymi przez samego Boga.
Modlitwa, gdzie Wola Boża zaczyna zajmować
pierwsze miejsce, staje się coraz bardziej wysłuchana. Nawet bezmiernie ciężkie
po ludzku sytuacje rodzą wówczas w sercu uczucie wdzięczności i pokoju, który
cierpliwie pomaga znosić doznawane cierpienia. W tej ufnej modlitwie nie ma już
potrzeby sterowania Bogiem i innymi ludźmi. Nie pokazuję, „kto tu tak naprawdę
rządzi”. Człowiek pokorny korzy się przed Bogiem w postawie ufności. Z kolei w
ufnej modlitwie Słowo Boże staje się największym autorytetem. W jego świetle
podejmuję drogę, na którą Bóg mnie posyła.
Może zrodzić się niepokój, że ten stan
„nawróconej modlitwy” oznacza unicestwienie wszelkich pragnień. W tym kierunku
idzie na przykład rozwój duchowy w filozofii buddyzmu. Jezus Chrystus inaczej
jednak postrzega te kwestię. Jak najbardziej możemy zachowywać głębokie
pragnienia, które przecież u źródeł w naszą naturę wszczepił sam Stworzyciel.
Tu jednak pojawia się pewien newralgiczny moment-rozdroże, gdzie droga
pierwotnego pragnienia rozchodzi się na dwie radykalnie odmienne trasy. Jedna z
nich przeobraża się w egoistyczne „daj mi to”. Druga natomiast staje się
wielkodusznym „ofiaruję Ci to”.
Dobra modlitwa staje się czasem odkrywania
żniwa, na które Pan posyła. Nie moje żniwo, ale Żniwo Pana… Św. Łukaszu,
dzisiejszy Patronie, Ty świetnie wcieliłeś to w życie… Módl się za nami…
18 października 2013 (Łk 10, 1-9)