„Życie jest bez sensu. Lepiej umrzeć, aniżeli
żyć. Codzienność to ocean absurdu, który ogarnia i podtapia ”. To wielka sprawa
w pewnym momencie życia dojść do takich wniosków i odważnie je wyrazić przed
samym sobą. Wielu ludzi nie ma odwagi wypowiedzieć tej trudnej
prawdy, która przeszywa do granic wszelkich możliwości. Tragizm wielu ludzkich
dróg polega na uporczywym nazywaniu „bez-sensu” „sensem”. A już niektóre
sztuczne opowieści o rzekomo „pięknym życiu” mogą wywołać co najwyżej uśmiech
politowania i szczere współczucie…
W sumie sprawa jest bardzo trudna. Nazwanie
swego życia „bezsensownym” jest równoznaczne z jego zakwestionowaniem. Kolejne
godziny, dni, lata przeobrażają się w śmieci do wyrzucenia na śmietnik. To zbyt
wielka próba. Dlatego częstym rozwiązaniem jest nazwaniem „absurdu” „sensem” i
w ten sposób można jakoś dalej ciągnąć. Ale niestety jest to
rozwiązanie bardzo powierzchowne. Pod maskującą warstwą iluzji, z głębi duszy
wydobywa się bolesne „moje życie jest bez sensu”. Sposobem na neutralizację
tego bólu staje się krytyka innych, wieloraki pęd oraz paniczne zagłuszanie
głosu sumienia. Ale opary przeżywanego „psychiatryka” dokuczliwie wciąż dają o
sobie znać. Największą tragedią będzie jednak stanięcie „twarzą w twarz” wobec
prawdy swego życia w momencie śmierci. Nie-uzdrowiony trąd dopadnie z całą
siłą…
Dlatego lepiej za całą absurdalność swego życia
wziąć się już na ziemi. Ale od razu doprecyzujmy, że nie chodzi
tutaj o popadnięcie w jakąś formę nihilizmu. Nihilizm charakteryzuje
się trwałym przypisaniem życiu kategorii „nihil-nicość”. Wszystko jest pustym
przemijaniem, pozbawionym jakiejkolwiek wartościowej głębi. W takiej
nihilistycznej logice, człowiek nie powinien niczego szukać, bo i
tak nic na pewno nie znajdzie. Na tej drodze pojawia się
szczere wyznanie „życie jest trądem” i na tym koniec. Nie ma próby wyjścia z
tej choroby. Plusem jest tutaj brak „słodkich formułek”, ale całość rzecz
biorąc jest „absurdem do potęgi n-tej”.
Warto zainspirować się pewnym przełomowym
epizodem, jaki miał często miejsce w życiu wielu ludzi, którzy zostali
pustelnikami. Właściwie u początków pustelniczego ruchu, to była cała potężna
fala specyficznego zestawienia. Jakiego? To zestawienie można krótko wyrazić
słowami: absurd-sens. Precyzyjnie mówiąc, niektórzy ludzie w pewnym
momencie swego życia dochodzili do wniosku, że ich życie przypomina trwanie w
trądzie bezsensu. Odważnie i bezkompromisowo mieli odwagę rzeczy nazwać po
imieniu. Ale pierwszy człon zestawienia „absurd” był jedynie przygotowaniem do
podjęcia drugiego etapu pt. „sens”. W ten sposób następowało porzucenie
dotychczasowego sposobu życia i przejście do nowego.
Dokonywało się to i nieustannie dokonuje w dwóch
etapach. Najpierw jest ufne zwrócenie się do Jezusa ze słowami: „Panie, jeśli
chcesz, możesz mnie oczyścić” (Łk 5, 12). Ta rozbrajająca i pokorna prośba
zawsze porusza Boże Serce i Jezus przychodzi z darem uzdrowienia z trądu
dotychczasowych absurdalności. Następnie, po tym fundamentalnym uzdrowieniu,
dalsze leczenie i wzrastanie dokonuje się w klimacie pustyni. Wzorcem takiej
postawy jest sam Jezus Chrystus, o którym św. Łukasz pisze: „On jednak usuwał
się na miejsca pustynne i modlił się” (Łk 5, 16). Dla pustelnika pustynia staje
się przestrzenią całego życia. Na innych drogach powołania to tylko część. Ale
istota jest wspólna dla wszystkich. Tylko ten, kto w swym życiu udaje się w
miejsca pustynne i modli się, ma szansę mówić „życie ma sens” i będzie to
czysta prawda, a nie kłamstwo lub naiwna iluzja.
Sensowne życie jest możliwe, ale… Najpierw
trzeba w pewnym momencie mieć odwagę powiedzieć „moje życie jest
absurdem”. A następnie jeszcze odważniej trzeba powierzyć się Jezusowi, którego
możemy spotkać najpełniej na modlitwie w miejscach pustynnych…
11 stycznia 2014 (Łk 5, 12-16)