„Jeśli przynajmniej jednego człowieka nie
kochasz, w rzeczywistości nikogo nie kochasz!” To głęboka ludzka prawda. Jeśli
ktoś, słowem i czynem, prezentuje postawę miłości jedynie wobec pewnej grupy,
to takie zachowanie jest ukrytą formą indywidualnego lub zbiorowego
egoizmu. Człowiek ma bowiem jedno serce. W jego najgłębszych
pokładach może być tylko jeden z dwóch wzajemnie
wykluczających się stanów: „Nie kocham nikogo” lub „kocham wszystkich”. Albo
jedno, albo drugie! Zarazem, żeby to drugie zdanie było prawdziwe, wedle
logiki, nie może być żadnego niekochanego człowieka.
Nie chodzi tu o jakieś „fantastyczne
pięknoduchostwo”! Oczywiście, trzeźwo stojąc na ziemi, trzeba realistycznie
odróżnić różne poziomy i cechy miłości, w zależności od konkretnego rodzaju
przeżywanej relacji. Miłość do najukochańszego przyjaciela jest w swej formie
czymś innym niż miłość do złodzieja, który bezpardonowo okradł, pobił i
oczernił. Ale wszędzie wspólnym mianownikiem jest życzenie drugiemu
„tego, co najlepsze” i szczere: „Dziękuję Boże, że stworzyłeś tego
człowieka”.
Przy okazji warto uświadomić sobie, że nie
trzeba zabić wielu ludzi, aby stać się mordercą; wystarczy „tylko” jeden; i
absolutnie nie jest ważne, czy ma społeczny status wielkiego prezesa, czy
bezdomnego śmieciarza. Odbierając życie przynajmniej jednemu człowiekowi,
zabijamy w swym sercu samego Boga, który go stworzył i ma jego twarz. A jeśli
Boga już nie ma, to znika Miłość i w konsekwencji pozostaje co najwyżej jej
atrapa w formie pseudomiłości. Niezbyt ciekawa perspektywa…
Wielki Post jest szansą głębokiego podjęcia
wyzwania miłości. W tym świętym czasie wiele pięknych refleksji ujrzy światło
dzienne. Wspaniale, jeśli doświadczymy poruszenia serc. To zawsze cenna sprawa,
jeśli cokolwiek dobrego dzieje się w człowieku. Ale niestety bardzo często
„miłosne chwile” przypominają jedynie uroczą morską falę. Taka zaś nawet
najpiękniejsza fala ma to do siebie, że pojawia się, trochę popłynie i jak
najbanalniej znika. Nawet jeśli tych fal jest wielka ilość, to i tak wszystko rozgrywa
się jedynie na powierzchni. W ten sposób nic istotnego w głębi się nie zmienia.
I to jest wielka szkoda, gdyż takie „zewnętrzne opłukiwanie” duszy jedynie
podwyższa poziom „miłosnych iluzji”, co paradoksalnie powoduje obniżenie
poziomu „miłosnych realiów”. Człowiek górnolotnie myśli, że kocha, a tak
naprawdę namiętnie oddaje hołd egoizmowi, własnemu lub grupowemu. Ta smutna
diagnoza nie jest przejawem malkontenctwa, ale stanowi pełne nadziei
poszukiwanie rozwiązań prawdziwie skutecznych.
Na tej zaś drodze otrzymujemy zaproszenie, które
bezsprzecznie jest sercem i specyfiką chrześcijańskiego rozumienia miłości.
Jezus Chrystus daje nam wyrazisty drogowskaz: „A Ja wam powiadam: Miłujcie
waszych nieprzyjaciół i módlcie się za tych, którzy was prześladują; tak
będziecie synami Ojca waszego, który jest w niebie” (Mt 5, 44n). Kochać jak
Bóg! Oczywiście po ludzku jest to absolutnie niewykonalne; ale przecież Jezus
nie zaprasza do czegoś niemożliwego. Zachęca do takiej niezwykłej drogi, gdyż
pragnie obdarowywać nasze serca swą Miłością, która „wszystko
może”.
I tu, w klimacie Wielkiego Postu, jasno
powiedzmy: tę Miłość jesteśmy w stanie przyjąć tylko poprzez postawę
pustynnego odosobnienia, samotności i wyciszenia. Konkretnie, to
może być codzienne zaledwie kilkanaście minut „na osobności z Panem”, ale bez
tego nie da rady. Gdy człowiek tylko wciąż gdzieś biegnie, nieustannie mówi i
ciągle jest z innymi ludźmi, wtedy skazany jest na egoistyczne „kręcenie się
wokół siebie”, płytkie gadulstwo i sekciarską mentalność. Wtedy „kwitnie
miłość” na zasadzie towarzystwa wzajemnej adoracji, gdzie rodzą się i „pląsają”
bałamutne myśli oraz plotki na temat innych ludzi. Tylko poprzez dotyk
pustynnego ogołocenia można pokornie otworzyć się na promieniowanie Boskiego Słońca
Chrystusowej Miłości. Wówczas Miłość wobec każdego człowieka staje się
codziennym chlebem…
15 marca 2014 (Mt 5, 43-48)