Niepokojąca dwuznaczność pracy. Tak! Poprzez
pracę duchowo wzrastamy lub upadamy. Podejmowany trud nie oznacza
automatycznie, że stajemy się lepszymi ludźmi, bliżej Boga. Dużo zależy
od tego, w jakim duchowym horyzoncie realizujemy nasze codzienne zmagania.
Istnieją dwie całkowicie odmienne perspektywy. Można postrzegać siebie jako
„pana” lub „sługę”. Chodzi o stan serca i zewnętrzne zachowanie, które
towarzyszy pracy. W tym kontekście warto wyróżnić trzy charakterystyczne
postawy.
W pierwszym przypadku występuje model
„pana”. Jest to sytuacja, gdy ludzkie „ja” stanowi fundament, na którym
zbudowane jest całe życie. Boga nie ma lub znajduje się na dalszym planie.
Doprecyzujmy, że nie są istotne „deklaracje”, ale rzeczywisty stan rzeczy.
Praca jest tutaj środkiem do budowania swej ważności. Im rodzaj pracy jest
wyżej w hierarchii wartości danego społeczeństwa, tym bardziej wzrasta poczucie
bycia „kimś lepszym”. Podobny mechanizm występuje w przypadku awansu. Awansować
znaczy sycić się myślą: „Jestem jeszcze wyżej od tych, którzy są niżej ode
mnie”. „Prestiżowe zawody” oraz „dobre stanowiska” są dla tej kategorii
ludzi „bezcennym środkiem”, aby postrzegać siebie jako „ważnego pana”. „Pan”
oczekuje, aby inni ludzie byli jego sługami. Jednocześnie swoją aktywność „pan”
rozumie na zasadzie „boskiego obdarowywania”. W ramach odpowiedzi sługa
powinien dziękować za dar, który łaskawie otrzymał. U człowieka, który
zachowuje się jak pan, praca utożsamia się z demonstrowaniem władzy. Jest to
swoisty komunikat: „Zobacz, twoje życie zależy ode mnie”. „Pan” nie skrywa swej
wyższości; wręcz lubi pokazywać, że jest „najlepszy i najważniejszy”.
W drugim przypadku postawa serca jest dokładnie
taka sama. Jednak zewnętrznie przed innymi, i nieraz nawet przed sobą, człowiek
odgrywa serdecznego sługę. Można tutaj mówić o fałszywej pokorze. Zewnętrznie
występują szlachetne deklaracje i uprzejme zachowania. W oficjalnym miejscu
pracy „służebny uśmiech” nie schodzi z twarzy. Wiele gestów ostentacyjnie
wyraża gotowość służby i chęć przyjścia z pomocą. „Obsługiwani ludzie”
słyszą zapewnienia o swym ważnym i podmiotowym znaczeniu. Niestety, jest
to tylko zewnętrzny pozór. W sercu bowiem króluje przekonanie o swej „pańskiej
wyższości”. W rzeczywistości nie ma żadnej chęci służenia. Uśmiech i „służebne
formułki” są jedynie sztuczną maską. To powoduje stres, który potem jest
najczęściej w domu odreagowywany. Odnośnie ludzi obdarzanych wcześniej
ciepłymi słowami później padają określenia, które nie zawszą należą do
cenzuralnych.
W trzecim przypadku sytuacja wygląda
diametralnie inaczej. Tym razem Bóg jest na pierwszym miejscu. Człowiek pragnie
służyć Bogu jako jedynemu Panu. Konsekwencją tego jest szczera postawa
służby także wobec ludzi. Ewentualny społeczny prestiż lub awans nie powodują
„pańskiej pychy”, ale „służebną pokorę”. „Sługa” uważa, że jedynie przekazuje
dary otrzymane uprzednio od Boga, jedynego Darczyńcy. Dlatego nie oczekuje
specjalnych przywilejów i podziękowań. Człowiek, który prawdziwie służy, często
powtarza w sercu słowa Jezusa: „Słudzy nieużyteczni jesteśmy; wykonaliśmy to,
co powinniśmy wykonać” (Łk 17, 7-10).
Warto podjąć tę Chrystusową postawę służby.
Szczera służba daje wewnętrzne poczucie radości i ogranicza poziom stresu.
Człowiek jest po prostu sobą i nie musi odreagowywać swego aktorstwa. Nie ma
też „pańskiej arogancji”, która zabija pokój serca. Nie znaczy to, że
Chrystusowa służba jest „odrealnioną słodkością”. Serce służebne może ujawniać
się zarówno poprzez ciepły uśmiech, jak i surową twarz oraz trudne decyzje. Nie
ma tu taniego przymilania się. Chrystusowy sługa zawsze na pierwszym miejscu
stawia wypełnienie Woli Boga. Służyć drugiemu człowiekowi oznacza czynić to, co
w sumieniu jawi się jako Wola Boga wobec niego. Ewangeliczny sługa poprzez
pracę pragnie obdarzać wsparciem, miłością i troską osoby, którym służy.
Kto jest Chrystusowym sługą, ten najpełniej i najlepiej służy także swej
ziemskiej ojczyźnie.
11 listopada 2014 (Łk 17, 7-10)