„Modlitwa, praca, jedzenie, spanie. I
tak w kółko od nowa”. Z wnętrza wydobywa się błagalne pytanie: jak żyć? Co
robić, żeby poranne wstawanie miało sens? Co jest tak naprawdę najważniejsze?
Odpowiedź daje nam Jezus Chrystus. Warto posłuchać. Sami na pewno niczego
mądrzejszego nie wymyślimy. Oto najlepszy życiowy drogowskaz: „Pierwsze jest:
(…) Będziesz miłował Pana, Boga swego, całym swoim sercem, całą swoją duszą,
całym swoim umysłem i całą swoją mocą”. Drugie jest to: „Będziesz miłował swego
bliźniego jak siebie samego”. Nie ma większego przykazania od tych”(Mk 12,
29-31).
Te słowa życiowej mądrości padły w
kontekście 613 przykazań, które tradycja żydowska ustaliła w oparciu o Prawo
Biblijne. Kiedyś i teraz wielość wymogów grozi jednak zamieszaniem. Sprawy
drugorzędne lub wręcz marginalne wysuwają się na plan pierwszy. Człowiek pruje
na całego ślepą ścieżynką, pomijając główną drogę. Świadom tego
niebezpieczeństwa, Jezus wskazuje to, co naprawdę najważniejsze. Nie chodzi o
jakieś sztuczne przepisy, ale o fundamentalną dyspozycję sumienia. To, co
robimy, będzie miało sens tylko wtedy, gdy będziemy kochać Boga i człowieka.
Inaczej cały życiowy trud będzie jakąś gigantyczną pomyłką i absurdalną stratą
czasu.
A jak kochać Boga? To po prostu pamiętać o Nim. Trwać
w Jego obecności. Zatrzymać się, milczeć
i słuchać. Jak trzeba, to mówić. Bóg pragnie, aby tak szczerze wypowiadać to ,
co człowiekowi na sercu leży. Nie trzeba stać na baczność. Wystarczy ufnie
odsłonić swoje wnętrze i bez żadnej kontroli pozwolić, aby popłynął cały
strumień. To może być strumień radości, cierpienia lub niewiele znaczących
banałów. Miłować całym sercem nie oznacza stanu jakiegoś tytanicznego napinania
swej woli. Wręcz przeciwnie. Bóg uwielbia, gdy odsłaniamy przed Nim nasze
serce. Nie dlatego, że jest ciekawski. Pragnie po prostu, aby nasze wnętrze
doświadczyło kojącej ulgi wyzwolenia. Wspaniała okazja, aby w końcu być
absolutnie sobą. Bez żadnego oficjalnego gorsetu, który ściska i trzyma w
nieustannym stresie i napięciu. Niektórzy głoszą Boga, przed którym najlepiej
byłoby stać na baczność. To nie tak!
Każdy, kto Boga kocha, doskonale wie, że może się do Niego przytulić.
Więcej, bez żadnego sztywniactwa może podbiec i rzucić się w ramiona Miłującego
Ojca.
Chłodny dystans i nieufne milczenie, to odrzucenie
Boga. Z tego powodu, tak wiele zniewoleń. Najczęściej powodem są różnorakie
napięcia. Używki stają się złudnymi bożkami pozwalającymi odreagować. Bóg
pragnie wchłaniać to wszystko, z czym nie dajemy sobie rady. Nieraz
najpiękniejszym świadectwem miłości jest pełen emocji krzyk bólu. Takie wołanie
przenika do głębi Bożego Serca. Ale ważne, aby na końcu wypowiedzieć ufne:
„Niech Twoja Wola się dzieje”.
Potwierdzeniem autentycznej miłości Boga jest miłość
do samego siebie. Ale nie chodzi tu o egoistyczną koncentrację na sobie. Kochać
siebie, to zaufać Bogu, że moje istnienie jest dobrym pomysłem. Bywają chwile,
że samounicestwienie jest szczytem marzeń. Mimo wszystko, najlepiej zaufać
Boskiej Mądrości. Skoro żyję, to widocznie tak jest najlepiej. Kochać siebie,
to nie być egoistą, ale promieniować dobrocią, jak żarówka światłem.
Ta zdrowa miłość siebie umożliwia z kolei miłość
drugiego człowieka. Drugi przestaje wtedy być obcym, a staje się bliźnim.
Istnieje wielka różnica pomiędzy pożądaniem i prawdziwą miłością. Gdy człowiek
pożąda, wtedy zniewala i uśmierca. Drugi staje się produktem do skonsumowania i
wyrzucenia. Prawdziwa miłość wyzwala i daje energię życia. Pozwala rozkwitać i
pomaga wzrastać.
Doskonałym wyrazem miłości jest
wypełnianie Woli Bożej. Kochać Boga, drugiego człowieka i siebie samego, to
ufnie podejmować drogę, którą Jezus Chrystus nam proponuje.
6 czerwca 2013 (Mk 12, 28b-34)