Życiowy zwycięzca czy przegrany? Jak się czujesz
w głębi duszy? Tak szczerze do bólu… Pragniemy, aby nam się udawało to, co
podejmujemy. To całkiem zdrowa postawa. Ale niestety, różnie w życiu bywa.
Niepowodzenie może nawet porządnie przycisnąć do ziemi i
obezwładnić...
Bóg wpisał w naturę człowieka „kod zwycięstwa”.
„Odwagi! Zwyciężaj!”. Oto przesłanie Jezusa. Powołaniem chrześcijanina nie jest
samoudręczenie życiowego rozbitka, ale przeniknięty nadzieją spokojny rejs
Bożego żeglarza. Co więcej, zewnętrzne żywioły nie mają mocy, aby nas
„przetrącić”, jeśli tylko na to nie pozwolimy. Wszystko, co istotne, rozgrywa
się we wnętrzu. To nie świat decyduje o byciu zwycięzcą lub przegranym, ale
człowiek sam w sobie. Kto uważa się za zwycięzcę, jest zwycięzcą. Kto postrzega
siebie jako przegranego, jest przegranym. Aby dobrze uchwycić te rewelacyjne
prawdy, trzeba uświadomić sobie pewien błąd.
Otóż w „światowej interpretacji”
zwycięstwo/przegrana są sprowadzone tylko i wyłącznie do sfery zewnętrznej.
Wówczas zwycięzcą jest ten, kto zajmuje pośród innych ludzi pierwsze (dobre)
miejsce lub ma opinię „człowieka sukcesu”. Takie podejście wiedzie niestety
na manowce. Dlaczego? Otóż często bywa, że zamierzony cel nie jest osiągnięty.
To powoduje rozczarowanie i wielorakie myśli o swej bezwartościowości.
Zwłaszcza, gdy kolejna próba znów kończy się fiaskiem. Po drugie, człowiek
wystawia na szwank swe życie moralne i duchowe. Niestety, ogrom zła, hipokryzji
i kłamstw ma miejsce w biegu po „zwycięstwo w świecie”. Ten bieg wywołuje całą
lawinę zjawisk, które powodują degradację moralną. W świecie sukces, a w
duszy piekielna mieszanka… Czy warto osiągnąć cel idąc po trupach, aby
samemu stać się potem duchowym trupem? Wreszcie trzecia pułapka. Publiczne
uwielbienie z powodu jakiegoś sukcesu, po pierwszej euforii zaczyna wyzwalać
stres. Pojawia się lęk, aby nie „spaść”. Wszak ci, którzy nagrodzili brawami,
oczekują kolejnej odsłony „boskiej wspaniałości”. Dla wielu „zewnętrznych”
dzień wielkiego zwycięstwa stał się początkiem największego życiowego koszmaru.
Wedle nauki Jezusa, miarą zwycięstwa nie jest
sytuacja w zewnętrznym świecie, ale wewnętrzny stan duszy, zjednoczonej z
Bogiem. W tym świetle, jeśli w sercu uważam się za zwycięzcę, to nim jestem.
Opinia ludzka traci na znaczeniu. Co więcej, dla społeczeństwa mogę być nawet
wielkim przegranym. Doprecyzujmy, że dla chrześcijanina wewnętrznym kryterium
wyborów i motywacji jest nauka Jezusa w Ewangelii. „Kto nienawidzi swego życia
na tym świecie, zachowa je na życie wieczne. A kto by chciał Mi służyć, niech
idzie za Mną” (por.J 12, 24-26).
To usuwa poważne zagrożenie, które było widoczne
u starożytnych cyników. Byli rzeczywiście obojętni na świat, ale podstawą
motywacji była dla nich pogarda dla innych i celebracja własnego „ja”.
Chrześcijanin jest pokorny. Gdy Chrystus jest wszystkim, wtedy radośnie staję
się nikim. Tak oto dochodzimy do czegoś niezwykłego. Otóż mogę jednocześnie
czuć się nikim i zarazem mieć poczucie bycia zwycięzcą. Jest to możliwe dzięki
Jezusowi, który poprzez Ducha Świętego wypełnia serce takim głębokim
przeświadczeniem.
Jezus na krzyżu, dla świata to był widok
człowieka totalnie przegranego. Ale Jezus umierał w poczuciu bycia zwycięzcą,
który wypełnił wolę Ojca. Pokonał śmierć, odważnie oddając życie z
Miłości. Dlatego krzyż stał się znakiem zwycięstwa. Patron dzisiejszego dnia,
św. Wojciech, na różnych życiowych frontach przeżył pasmo niepowodzeń. Ale
przez całe życie, włącznie z męczeńską śmiercią, czuł się zwycięzcą, będąc
wiernym do końca świadkiem Jezusa Ukrzyżowanego i Zmartwychwstałego.
Niech nasze serca rozświetla radosne
chrześcijańskie: „Jestem zwycięzcą!”, w Chrystusie. Zarazem jeden z pięknych
gestów miłości polega na tym, aby kochanej osobie na różny sposób mówić: „Mój
Ty kochany zwycięzco!". "Moja Ty kochana zwyciężczyni!”. To
bezcenne wsparcie, zwłaszcza wobec kusicielskich myśli o byciu
przegranym. Patrząc na krzyż Jezusa, wspierajmy się na zwycięskiej
drodze do Nieba. Św. Wojciechu, módl się za nami...
23 kwietnia 2015 (J 12, 24-26)