Boże odejście


           Boże odejście… Odejść, aby ufnie pójść za głosem Boga. Dzisiaj, 17 stycznia, w dniu wspomnienia, otrzymujemy inspirujący przykład ze strony św. Antoniego Wielkiego. Ten niezwykły święty żył na przełomie III i IV wieku w Egipcie. Jest on duchowym ojcem wszystkich mnichów i pustelników. Jako młodzieniec usłyszał zaproszenie Jezusa, aby wszystko opuścić i pójść za Nim. Tak rozpoczęła się niezwykła pustynna odyseja Antoniego. Początkowo zamieszkał na pustkowiu w pobliżu swej rodzinnej wioski. Stąd przeniósł się do groty na pobliskiej pustyni. Aby żyć w całkowitej samotności, udał się następnie do jeszcze bardziej odległych pustynnych ruin. Ostatecznie odszedł w głąb pustyni w rejonie Morza Czerwonego. Tu przebywał do śmierci, prowadząc w swej pustelni życie radykalnie skierowane ku Bogu. Wtedy zaczął także przyjmować uczniów, którzy zaczęli się wokół niego gromadzić. 

Św. Antoni jest wzorem pustelnika, który coraz bardziej odchodzi od świata, aby coraz bardziej być z Bogiem. To zarazem inspiracja dla wszystkich, którzy pragną mieć żywą wiarę. Znakiem takiej wiary jest nieustanne poszukiwanie Boga. Święte odchodzenie zawsze łączy się z doświadczeniem pustyni, na której z wciąż nową mocą odkrywany obecność Jezusa…Człowieka i Boga… 

Tak! Odejść, aby iść dalej Bożą drogą… Odważnie pozostawić przeszłość, aby z nadzieją wyruszyć ku przyszłości. To przełomowa decyzja, od której zależy życiowy rozwój. Lękliwy bezruch jest przejawem niedojrzałości i prowadzi do różnych szkód psychicznych oraz duchowych. Żadną miarą nie chodzi jednak o egoistyczną realizację chwilowych zachcianek swego „ja”. Przy odejściu wszystko przebiega prawidłowo, gdy najważniejszym celem jest pragnienie wypełnienia woli Bożej. Istnieje prosta zasada wstępnego rozpoznania słuszności podejmowanych kroków. Gdy inspiracja pochodzi od Ducha Świętego, zawsze uszanowane są Boże Przykazania. Jednocześnie planowane odejście powinno być wyrazem ludzkiej dojrzałości i mieć poważne znamiona życiowego powołania. 

Wiele wzorcowego światła daje nam ewangeliczny opis wesela w Kanie Galilejskiej (por. J 2, 1-12). W pewnym momencie Maryja powiedziała do Jezusa: „Nie mają wina”. Usłyszała znamienną odpowiedź: „Czyż to moja lub Twoja sprawa, Niewiasto?”. To liturgiczne tłumaczenie nie oddaje bardzo głębokiego przekazu. Dosłownie należałoby przetłumaczyć: „Co mi i tobie, kobieto?”.  W tradycji żydowskiej, greckiej lub rzymskiej syn nigdy nie zwracał się do matki przy pomocy określenia: „kobieto”, lecz najczęściej „moja matko”. Jednocześnie w tego typu zwrocie akcent padał na fakt, że czegoś nie podejmuję, bo to nie jest moja sprawa. Jest to także sformułowanie podkreślające własną autonomię w działaniu.  

Jezus delikatnie wskazuje swej Matce, że kończy się pewien etap i zaczyna kolejny. Jest to przemiana, która polega na tym, że ustaje dotychczasowa dominacja więzów pokrewieństwa. Nawet szerzej, ma miejsce odejście od dotychczasowego świata relacji rodzinnych, aby wejść w przestrzeń publicznej działalności w celu głoszenia Królestwa Bożego. Jako dojrzały mężczyzna Jezus odchodzi, aby wypełnić wolę Boga Ojca. W sensie fizycznym Maryja oczywiście niezmiennie pozostaje matką. Ale w sensie duchowym przestaje być matką „dojrzewającego Jezusa”, stając się córką Jezusa jako Syna Bożego. Jezus dokonał cudu na weselu w Kanie w najgłębszym sensie po to, aby objawić swoją chwałę jako Bóg: „Objawił swoją chwałę i uwierzyli w Niego Jego uczniowie”.

 W tym wszystkim zachowanie Maryi jest wzorcowe. Na początku pokornie podzieliła się swym spostrzeżeniem. Potem jednak niczego już nie narzucała, lecz dyskretnie odsunęła się na dalszy plan. Zarazem zachęciła, aby we wszystkim słuchać tego, co Jezus powie. W pełni zaakceptowała zaistniałe odejście bliskiej osoby w „inny świat”. To święty wzór, jak zachowywać się w przypadku, gdy ktoś odchodzi z naszego życia, aby posłusznie wypełniać wolę Bożą. Maryja nigdy nie przysłaniała sobą Boga. Nie walczyła z Bogiem, lecz zawsze wspierała w drodze ku Bogu.

Najświętsza Maryjo Panno i św. Antoni, módlcie się za nami. 

           17 stycznia 2016 (J 2, 1-12)