Często dźwigamy w życiu nie jeden, ale aż trzy ciężary. Rozpamiętujemy nadmiernie kwestie z przeszłości. Zamartwiamy się „na zapas” przyszłymi wyzwaniami. I oczywiście podejmujemy trud bieżących obowiązków. Odniesienia do przeszłości, teraźniejszości i przyszłości przypominają kulę śniegową, która staczając się po górskim zboczu, nabiera coraz większych rozmiarów. Cechą charakterystyczną tej kuli jest coraz większa utrata kontaktu z pierwotną rzeczywistością, którą zastępują wytwory wyobraźni. Zachodzi swoisty proces przemnożenia. To znaczy istnieją jak najbardziej realne ciężary związane z poszczególnymi etapami życia, ale wyobraźnia to wszystko wyolbrzymia. Ten wyimaginowany obraz staje się punktem odniesienia dla naszych emocji i przeżyć. W rezultacie rodzi się poczucie przytłoczenia i głębokiego zamartwienia. Na różny sposób przeplatają się myśli: „co ja zrobiłem?!”, „co ja zrobię?!”, „nie daję sobie rady!”. Taki stan im dłużej trwa, tym większe powoduje wyniszczenie fizyczne, psychiczne i duchowe. Dlatego koniecznie trzeba znaleźć jakieś pomocne rozwiązanie.
Przede wszystkim warto uświadomić sobie, że tak
naprawdę istnieje tylko teraźniejszość. Przeszłości już nie ma, zaś przyszłość
dopiero będzie. Czas przeszły i czas przyszły nie są obecnie istniejącymi
ciężarami, ale jedynie „komentarzami” pomagającymi lepiej poruszać się „tu i
teraz”. Niezbędne jest tu odniesienie do Boga, który przychodzi jako
Miłosierdzie, uzdrawiające przeszłość, i Opatrzność, pozwalająca ufnie
spoglądać w przyszłość.
Następnie pojawia się kwestia mojego
„przeciążonego ja”. Zapatrzenie się w swoje braki i problemy powoduje
odczuwanie, które można wyrazić słowami: „jak mi źle”. Nieraz pojawia się
modlitwa prośby, ale Bóg jest traktowany jedynie jako rodzaj
dystrybutora. W rezultacie moje zamartwione i zatroskane o
siebie „ja” niezmiennie pozostaje w centrum świata. Jeśli sam sobie nie pomogę,
to kto mi pomoże?
Bezcenną inspirację znajdujemy w Ewangelii. W
jednym z epizodów widzimy ludzi, którzy przybyli, aby słuchać
Jezusa. Byli wygłodniali i przemęczeni, trwając już od trzech dni na
pustkowiu. Ale rzecz znamienna, nie byli zniechęceni, nie
formułowali zarzutów odnośnie braku pożywienia. Wręcz
przeciwnie: „Tłumy zdumiewały się… i wielbiły Boga Izraela” (Mt 15,
31). Oto rewelacyjny kierunek życiowego zdążania. Zamiast
roszczeniowego czarnowidztwa, jasność nieboskłonu
uwielbienia. Uwielbienie pozwala przezwyciężyć koncentrację
na sobie samym; centralną osobą staje się Bóg. Bardzo ważne, aby w
ramach modlitwy uwielbienia posługiwać się Imionami
Bożymi. Poprzez nie człowiek otwiera się na dar Błogosławieństwa.
Dokonuje się święty paradoks „utraty wynagrodzonej”. Tzn. człowiek zapominając
o sobie na rzecz Boga, ostatecznie nie traci, ale jeszcze bardziej
zyskuje.
We wspomnianym epizodzie Jezus odpowiedział
postawą Miłosierdzia: „Żal mi tego tłumu”. Następnie dokonał cudu rozmnożenia
chleba. Ludzie choć ograniczyli się do modlitwy uwielbienia, otrzymali także
zaspokojenie doczesnych potrzeb. Tak, jak gdyby zanosili gorące modlitwy
błagalne.
Gdy człowiek zatrzymuje się jedynie na poziomie
prośby, to oczywiście jak najbardziej jest to uprawomocnione. Ale istnieje
zawsze niebezpieczeństwo zamknięcia się w sobie; „klatka
dbałości” jedynie o własne doraźne potrzeby. Boża Łaska pozostaje
wtedy poza sferą realnych zainteresowań. Z kolei modlitwa szczerego uwielbienia
daje swoistą gwarancję wyrwania się z „kamiennego kręgu” własnego „ja”. Pozwala
bezinteresownie otworzyć się na Boga. Jednocześnie to otwarcie zawiera w sobie
także gotowość przyjęcia tego, o co sam Jezus się zatroszczy. W sumie Pan dużo lepiej
od nas samych wie, czego nam potrzeba.
Wreszcie autentyczne odniesienie do Boga pozwala
niejako przezwyciężać niewolnicze zamknięcie w czasie. To znaczy przeszłość,
teraźniejszość i przyszłość przestają być dostrzegane jako trzy oddzielne
ciężary. Wszystko staje się odzwierciedleniem jednego Boskiego „teraz”. Wówczas
przeszłość i przyszłość nie obciążają dodatkowo, ale pozwalają mądrzej i lepiej
przeżywać teraźniejszość. Maryjo, na Adwentowej drodze, ucz nas wołania:
„Wielbi dusza moja Pana”…
4 grudnia 2013 (Mt 15, 29-37)