Gdy jedziemy w podróż, w samochodzie wieziemy
nie tylko bagaże, ale także paliwo w baku. Istnieje jednak wielka różnica
pomiędzy tymi dwoma „materiałami”. Pierwszy z nich jest ciężarem, który trzeba przewieźć.
Im więcej bagaży, tym trudniejsze zadanie do wykonania. Rzecz wygląda zupełnie
inaczej z paliwem. Nie jest to dodatkowy bagaż, ale substancja, która pozwala
pozostały ciężar przetransportować. Tym razem im więcej paliwa, tym lepiej,
gdyż mogę przebyć dłuższy odcinek drogi.
Opisany tu „fakt motoryzacyjny” dla każdego
współczesnego człowieka jest raczej w pełni czytelny. Niestety, podobnie
wyglądająca struktura relacji pomiędzy ciężarem życia oraz głęboką modlitwą,
bardzo często już nie jest oczywista. Zauważmy, ciężary życia można
przyrównać do bagaży, które musimy przewieźć. Z kolei
benzyna symbolizuje autentyczną modlitwę. Niestety, modlitwa często jest
traktowana jako zwykły ciężar, który dodatkowo musimy jeszcze „wstawić gdzieś w
grafik przeładowanego dnia”. Rodzi się wtedy spontaniczny opór,
zdenerwowanie a nawet irytacja na wszelkie uwagi o konieczności modlitwy. „Nie
dość, że mam tyle rzeczy na głowie, to jeszcze na dokładkę jakaś modlitwa?
Niech się modlą ci, którzy nie mają nic do roboty!”.
Logicznie rzecz biorąc, przypomina to bunt
kierowcy samochodu, który wobec wielkiej ilości załadowanych bagaży,
zdecydowanie odmawia już tankowania paliwa do zbiornika; żeby jeszcze dodatkowo
nie obciążać pojazdu… Jasno widać tu absurd myślenia. Przecież sens
wlanego do baku paliwa polega na tym, że właśnie umożliwia przewiezienie
pozostałych ciężarów. Racja, paliwo też waży, ale jest to tylko środek do bez
porównania cenniejszego skutku!
Podobnie sprawa wygląda z autentyczną modlitwą.
Jak najbardziej jest racją, że czynność ta ma swoją „wagę”. Ale ten ciężar,
podobnie jak paliwowe obciążenie, jest tylko środkiem do uzyskania „o niebo”
większego rezultatu. Tym niezwykłym owocem jest zdolność uniesienia życiowych
ciężarów. W najgłębszym sensie modlitwa nie jest dodatkowym obciążeniem, ale
stanowi „duchowe paliwo”, które umożliwia skuteczne podjęcie wszelkich
życiowych wymogów. Ale nie na tym koniec! Nieraz przychodzą wyzwania
wielkiego kalibru. O ile bez głębokiej modlitwy możemy jeszcze „jakoś
tam kołatać w codzienności”, o tyle tym razem zostaniemy powaleni na deski
życiowego ringu. Po prostu ludzkie siły są
niewystarczające. Potrzebujemy prawdziwie Boskiej Mocy, która
przychodzi poprzez modlitwę i słuchanie Słowa Bożego.
Ale uwaga! Jezus precyzuje: „Nie
każdy, który Mi mówi: „Panie, Panie”, wejdzie do królestwa niebieskiego, lecz
ten, kto spełnia wolę mojego Ojca, który jest w niebie” (Mt 7, 21). To bezcenne
doprecyzowanie! Lektura Słowa Bożego i modlitewne wołanie „Panie” nie mogą być
jedynie pustym rytuałem, bez zaangażowania serca i praktycznej realizacji. Nie
chodzi tu o zewnętrzne obowiązki, które trzeba wykonać, z zadowoleniem
„odhaczyć” i oczekiwać na Bożą zapłatę. Nie ma wtedy większej różnicy pomiędzy
posprzątaniem pokoju i pomodleniem się. Wszystko dokonuje się na
poziomie zewnętrzności. Wtedy cała pobożność będzie „fałszywym paliwem”, które
nie dość, że obciąży, to jeszcze nie umożliwi jazdy. Pomimo wołania „Panie,
Panie”, człowiek w ten sposób postępujący, w rzeczywistości nie otwiera się na
Światło i Moc Woli Bożej. Tak budowane życie pomimo pozoru obecności Boga, jest
bez Boga. Dlatego w chwili życiowej burzy, człowiek runie jak dom budowany na
piasku.
Kto jednak woła „Panie, Panie” z głębi serca i
wprowadza słuchane Słowo w praktykę życia, ten wypełnia się „świętym paliwem
Ducha Świętego”. Duch Święty pozwala odczytywać i realizować Wolę Bożą. Owocem
tego staje się życie, które przypomina dom budowany na skale. Takiego człowieka
nic nie złamie!... Jeśli Bóg z nami, któż przeciwko nam?...
5 grudnia 2013 (Mt 7, 21. 24-27)