Otworzyła drzwi wejściowe do domu. Weszła do
ciemnego przedpokoju. Odruchowo skierowała rękę w stronę kontaktu, aby włączyć
światło. Wtem pod palcami zamiast przycisku poczuła ludzką twarz. Z przerażenia
zemdlała. Po chwili odzyskała świadomość. Nie było żadnego
niebezpieczeństwa. Wszystko skończyło się szczęśliwie... Oto sytuacja,
którą przeżyła pewna żona za sprawą swego bardzo dobrego męża, choć mającego
nieraz oryginalne pomysły. Tym razem, aby sprawić „niespodziankę”, stanął w
ciemnym przedpokoju tak, aby jego twarz była w miejscu kontaktu…
Pomijając szczegółowe okoliczności, w epizodzie
tym ujawniła się bardzo poważna kwestia relacji pomiędzy rozpoznaniem obecności
i doświadczeniem lęku. Człowiek spontanicznie odczuwa strach, gdy staje wobec
rzeczywistości, której nie odbiera jako przejaw dobra, lecz jako bliżej
niezidentyfikowane zjawisko lub wręcz zło. Wszelka nieokreśloność wywołuje
pierwotny niepokój istnienia. Powstaje reakcja lękowa, oparta na podświadomym
założeniu, że to, czego nie znam, może wyrządzić mi krzywdę. To, co znam jako
dobre, daje poczucie bezpieczeństwa. Nie rodzą się wtedy obawy, bo wiem, że nie
ma zagrożenia.
W przeżywaniu często nie jest najważniejsza
obiektywna tożsamość doświadczanej obecności, ale to, w jaki sposób ta obecność
jest poznawana i interpretowana. To może spowodować szkodliwe nieporozumienie.
Wówczas obiektywne zło nie wzbudza niepokoju, zaś dobro wywołuje przerażenie,
gdyż jest potraktowane jako niebezpieczne zło.
Bardzo dobrze mechanizm ten pokazuje
ewangeliczny epizod, gdy uczniowie samodzielnie o zmierzchu wypłynęli na
jezioro (por. J 6, 16-21). Ogólnie wiedziano, że wieczorem lub nocą często nad
jeziorem pojawiają się gwałtowne wichury, śmiertelnie niebezpieczne. Dlatego
normalnie nie wypływano wtedy w rejs przez całe jezioro, aż na drugi brzeg.
Obiektywnie rzecz biorąc, mogli nawet stracić życie. A jednak w Ewangelii nie
ma informacji, że z tego powodu byli wystraszeni. Taka reakcja pojawiała się
natomiast po ujrzeniu Jezusa, „kroczącego po jeziorze i zbliżającego się do
łodzi”. Wówczas uczniowie „przestraszyli się”.
Oto drugi aspekt „przetasowania znaczeń”. Z
różnych powodów, dobry człowiek może być odebrany jako ktoś, kto wyzwala
strach, a nawet obezwładniające przerażenie. Tak było we wspomnianym
epizodzie domowym. Mąż był bardzo dobrym człowiekiem i żona u jego boku czuła
się w pełni bezpiecznie. Ale dotykając jego twarzy, nie rozpoznała go, lecz
spontanicznie zareagowała tak, jakby to był jakiś włamywacz. Tak więc człowiek
choć był dobry, wzbudził jednak przerażenie. Podobny mechanizm zadział u
uczniów wobec Jezusa. Jezus zbliżał się do łodzi jako umiłowany przez nich Pan.
Co więcej, aby udzielić pomocy. Pomimo tego, uczniowie początkowo nie
rozpoznając Go, doznali lęku. Nie wystraszyli się jeziora, które "burzyło
się od silnego wiatru", lecz Jezusa. Na szczęście po słowach: „To Ja
jestem, nie bójcie się”, sytuacja uległa diametralnej zmianie. Jezus został
rozpoznany. Dodatkowo potwierdził swą Boską moc poprzez cud natychmiastowego
zabrania łodzi wraz z uczniami do bezpiecznego brzegu.
Epizod ten jest zaproszeniem, abyśmy w Jezusie
zawsze rozpoznawali Człowieka i Boga, w obecności którego możemy czuć się
bezpiecznie i mieć pokój serca. Bóg jest zawsze „dobrze obecny” nawet wtedy,
powstaje wrażenie jego nieobecności lub „złej obecności”. W każdej sytuacji
Jezus powtarza: „Ja jestem, nie bójcie się”. Boża obecność zawsze chroni przed „utopieniem
się” w głębinach burzowych sytuacji. Z Bogiem żadna burza nie ma mocy nas
zniszczyć. Tylko trzeba na tę obdarowującą obecność ufnie się otworzyć.
Jednocześnie Chrystus wiernie towarzyszy nam, abyśmy szczęśliwie dotarli do
„brzegu”; do celu, który pragniemy osiągnąć. Nawet jeśli opuszczamy Boga, On
nas nigdy nie opuszcza. Wciąż od nowa zaprasza nas do zdążania drogą Jego
świętej woli. Im bardziej ufamy Jezusowi, tym bardziej doświadczymy Jego
umacniającej obecności. Panie, bądź źródłem naszej życiowej odwagi…
18 kwietnia 2015 (J 6, 16-21)