„Przemilczeć czy jednak coś
powiedzieć? Co będzie lepsze? ”. Oto dylemat, który niejednokrotnie przeżywamy,
zwłaszcza w trudniejszych sytuacjach w domu, w pracy, na jakimś spotkaniu. W
poszukiwaniu odpowiedzi, warto odnaleźć możliwie najgłębsze rozwiązanie.
Otóż w perspektywie życia duchowego,
zawsze mocno podkreślano zbawienny wpływ cnoty milczenia. Brak ludzkich słów
pomaga usłyszeć Słowo Boga. W niektórych zakonach monastycznych całe życie spędza
się w całkowitym wyciszeniu, z maksymalnym ograniczeniem wszelkich rozmów.
Jednocześnie codzienność w świecie niesie z sobą tak wielkie wyzwania i
tragedie, że ludzie są wręcz zobowiązani do zabrania głosu, aby dać
jednoznaczne świadectwo prawdzie, miłości i sprawiedliwości. Słowo przyjmuje
wówczas postać szlachetnego i koniecznego oręża w walce o słuszne cele i
wartości.
W tej pozornej sprzeczności trzeba przede
wszystkim zauważyć, że istota odpowiedzi nie sytuuje się na poziomie
materialnie wypowiedzianych dźwięków lub zapisanych znaków. Istnieje mowa,
która może przypominać puste milczenie, i jest milczenie, które może być
głęboką i treściwą mową. Nie można więc powiedzieć, że zawsze zewnętrzne
milczenie jest lepsze, zaś mowa stanowi w każdym przypadku coś gorszego lub
odwrotnie. Obecność lub brak słów stanowią jedynie środek do przekazania
głębszej duchowej treści i informacji, zgodnej z prawdą.
Cenną intuicję otrzymujemy w Ewangelii, w
powiązaniu z doświadczeniami Zachariasza. Otóż w jego życiu zaistniały dwa
charakterystyczne momenty. Najpierw w trakcie służby świątynnej anioł Pański
przyniósł mu radosną wiadomość, że będzie miał syna, któremu nada imię Jan.
Zachariasz podszedł z niedowierzaniem do tej niezwykłej wypowiedzi. Dlatego
usłyszał: „A oto będziesz niemy i nie będziesz mówić aż do dnia, w którym się
to stanie, bo nie uwierzyłeś moim słowom, które się spełnią w swoim czasie” (Łk
1, 20). Po spełnieniu się obietnicy, w czasie obrzezania, Zachariasz posłusznie
potwierdził napisem na tabliczce wybór imienia „Jan” dla nowonarodzonego
syna. Wtedy „natychmiast otworzyły się jego usta i rozwiązał się jego
język, i mówił błogosławiąc Boga”. (Łk 1, 64).
Cóż tu ciekawego znajdujemy? Otóż
najpierw jest smutne milczenie, spowodowane brakiem wiary w słowo
Boże. Następnie pojawia się odzyskanie mowy i radosne
uwielbienie, będące owocem posłuszeństwa Słowu Bożemu. W ten sposób otrzymujemy
niejako definicje dwóch stanów duchowych: „smutne milczenie” i „radosna mowa”.
„Smutne milczenie” oznacza sytuację, gdy człowiek swą postawą niewiary nie
odzwierciedla słowa Bożego. Słowo lub jego brak oznacza tu brak przekazu
wymaganej treści lub wręcz dochodzi do zakłamania lub przekłamania. Wówczas
zarówno fizyczne milczenie jak i fizyczna mowa będą czymś niewłaściwym. Nic
dobrego bowiem z tego nie wynika. Przykładowo, gdy ktoś jest niesłusznie
oskarżany o kradzież, a wiemy na pewno, że ta osoba jest niewinna, wtedy
obojętne milczenie będzie czymś złym. Podobnie złe będzie wypowiadanie się na
temat, gdzie nie mamy wymaganej wiedzy i w rezultacie przekazujemy błędne lub
niekompetentne informacje.
Z kolei „radosna mowa” oznacza sytuację, gdy
człowiek poprzez postawę wiary odzwierciedla Słowo Boże. Tym razem, fizyczne
słowo lub jego brak są czymś jak najbardziej pozytywnym, gdyż pozwalają i
pomagają dostrzec Prawdę i wyrazić Miłość. Gdy ktoś agresywnie prowokuje, wtedy
milczenie będzie znakiem Bożej Mądrości. Zamiast niepotrzebnej
kłótni, nastąpi wycieszenie emocji i uspokojenie napiętej atmosfery. Z kolei
zdecydowane słowa w obronie wyśmiewanej osoby staną się Głosem samego Jezusa,
który zawsze troszczył się o ubogich i zepchniętych na margines.
Milczeć
czy coś powiedzieć? Zależy od sytuacji. Najważniejszym kryterium jest Słowo
Boże. Chodzi o to, aby w konkretnych realiach wypowiedziane słowa lub milczenie
jak najpełniej odzwierciedlały Mądrość i Miłość …
23 grudnia 2013 (Łk 1, 57-66)