„Nie chodzi o to, aby mówić, co się wie,
ale wiedzieć, co się mówi”. Warto pamiętać o tej prawdzie, która współcześnie
„nieco” jest zapomniana. Dotykamy problemu dwóch całkowicie odmiennych modeli
życia. Gdy człowiek bezmyślnie wyrzuca z siebie potoki słów, wówczas przypomina
szaleńca, który pędzi ślepo na zatracenie w stronę przepaści. Konsekwencją
słowotoku staje się poczucie pustki i jeszcze większe
zagubienie. Gdy słowa stanowią próbę zrozumienia i wyrażenia
tajemnicy życia, wtedy człowiek przeobraża się w pokornego wędrowca, który
zdąża na szczyt fascynującej góry. Już samo podchodzenie pod górę, choć bardzo
męczące, daje odczucie wewnętrznego nasycania się. Obecność na górskim szczycie
pozwala zasmakować pełni, która jest obrazem Boskiej Pełni. Warto bliżej
przyjrzeć się słowom, które wypowiadamy. Pogrążają w pustce czy prowadzą do
Pełni?
„Mówienie wszystkiego, co się wie”, to cała
paleta niezbyt chwalebnych zachowań. Często można spotkać się z postawą, która
przypomina przewód elektryczny. Cokolwiek do człowieka dotrze, od razu jest
dalej przekazywane. Powiedzenie szeptem jakiejś
„sensacyjnej nowinki” to wielka pokusa. Częste uleganie jej prowadzi
do duchowego obumierania. Dlatego warto próbować być izolatorem, który nie
przepuści dalej zarówno strumienia „bezsensownej gadaniny”, jak i powierzonych
w zaufaniu głębokich sekretów. Drugim smutnym zjawiskiem jest traktowanie słów
jedynie jako środka do wyładowania swego niezadowolenia. Wtedy usta wypowiadają
wszystko, co „ślina na język przyniesie”. Niestety po początkowym odreagowaniu,
później przychodzi jeszcze większa frustracja. Mędrkujące gadulstwo powoduje
także wzrost pychy. Słowa są wtedy traktowane jako przydatne narzędzie, aby
promować swoje „przemądrzałe ego”. Efektem tego jest istnienie kategorii
"specjalistów" i "gwiazd", którzy są znani z tego, że są
znani.
Choć nie jest to łatwe, lepiej próbować żyć
wedle modelu: „wiem, co mówię”. Jakże to piękne, gdy autorzy słów przynajmniej
sprawiają wrażenie, że wiedzą, co mówią. W Ewangelii pojawia się pewien bardzo
ważny wątek, który rzadko jest mocno akcentowany. Popularne są wezwania do
ewangelizacji słowem. I bardzo dobrze. Nie można jednak pomijać faktu, że Jezus
kładł nacisk także na „mądre milczenie”. W jednym z ewangelicznych epizodów
Piotr wypowiada nadprzyrodzoną prawdę, że Jezus jest „Mesjaszem Bożym”.
Uderzające jest to, że po wyrażeniu tej centralnej prawdy zbawienia, Mistrz nie
zachęca „na gorąco” do jak najszybszego rozgłaszania jej. Wręcz przeciwnie.
Ewangelista zanotował: „Wtedy surowo im przykazał i napomniał ich, żeby nikomu
o tym nie mówili” (Łk 9, 21). Mówienie, że Jezus jest Mesjaszem, przed
wydarzeniem ukrzyżowania, doprowadziłoby do wielkiego nieporozumienia. Jezus
zostałby potraktowany jako mesjasz polityczny, który wyzwoli Izrael
spod rzymskiej okupacji. Po ukrzyżowaniu już takiego niebezpieczeństwa nie
było. Dla tego świata Jezus stał się wielkim „politycznym
przegranym”.
Z treści Jezusowego napomnienia płynie
przesłanie, że w wielu sytuacjach więcej dobrego uczynimy poprzez
milczenie, aniżeli poprzez mówienie. Taka
świadomość pomaga w budowaniu pokory serca. Jednocześnie milczenie
pomaga dobrze rozpoznać, co mówić i jak mówić. Tylko słowa, które wyłaniają się
jak wierzchołki gór lodowych z oceanu ciszy i milczenia, mają w sobie moc wewnętrznego
nasycania. Jest to możliwe, gdyż w ciszy samotności ludzkie słowo zostaje
przeniknięte Boskim Słowem.
Bardzo ważne jest także „wypowiadanie siebie”
poprzez słowo. W tym celu Jezus zadawał uczniom różne pytania. Gdy człowiek
mówi nawet wiele słów, ale z intencją lepszego zrozumienia doświadczanych
stanów, wtedy znika pokusa „frustracyjnego potoku”. Słowo, które wyraża nawet
najbardziej trudne i wstydliwe fakty, myśli, uczucia i pragnienia, staje się
piękną drogą do Bożej pełni. Takie słowo pozwala coraz bardziej panować nad
przeżywanymi stanami i jednocześnie otwiera na nasycające i
uświęcające działanie Ducha Świętego. Jezu, Słowo Wcielone,
prowadź nas!
26 września 2014 (Łk 9, 18-22)