"Jestem z Tobą w tym, co przeżywasz. Twoje
cierpienie czynię moim cierpieniem. Z serca Ci współczuję"… Oto duchowy
stan, do jakiego jesteśmy zaproszeni wobec życiowych zmagań drugiego człowieka.
Chodzi o postawę szacunku i wejście w relację duchowej bliskości, która pozwala
odczuwać w sobie to, co czuje druga osoba. Niejako zaczynam patrzeć na świat
jej oczami; stawiam się w jej sytuacji. Dzięki temu staję się uczestnikiem
bólu, który pierwotnie był „jego” lub „jej”, a teraz jest także „moim”. Tworzy
się więź duchowa, która wyzwala doświadczenie
współobecności, współodczuwania oraz serdecznego i szczerego
wsparcia.
Duchowa jedność wyrywa z piekła osamotnienia,
które stwarza wrażenie totalnej wrogości całego świata. Współczujące serce jest
dla cierpiącego znakiem Nadziei, że wciąż istnieją dobrzy ludzie. W chwilach
skrajnej niedoli prawda ta żadną miarą nie jest oczywista. Szlachetnie
współczujący jest także żywym wcieleniem Bożej Miłości. Miłujące współczucie
jest bezcennym darem, zarazem jest to duchowe doświadczenie najwyższej miary.
Dlatego trzeba pamiętać, że bardzo często to, co jest nazywane współczuciem,
wcale czystym współczuciem nie jest. Jakie „podróbki” występują”?
Niejednokrotnie współczucie rozumiane jest
jedynie jako „emocjonalny teatr”. Na powierzchni „rzewne łzy”, a w głębi
„kamienna obojętność”. Spontanicznie padają „wielkie słowa”, ale potem
wszystko szybko idzie w jeszcze "większe zapomnienie". Co więcej,
egoistyczne „ja” tak naprawdę nieraz cieszy się: „Dobrze, że to jego spotkało,
a nie mnie”. Trudno się przyznać do takich reakcji, ale lepiej uznać trudną
prawdę niż być hipokrytą.
Następnie współczucie jest często mylone z
zatroskaniem o siebie. Ktoś głośno współczuje poszkodowanemu i oburza się
postępowaniem krzywdziciela, ale w rzeczywistości jest to jedynie dbanie o to,
aby samemu nie być kolejną ofiarą. Ewidentnym tego przejawem są sytuacje, gdy
ta sama osoba w pewnym sytuacjach „bardzo współczuje”, ale w innych, gdzie nie
ma żadnego interesu, nie reaguje i milczy jak zaklęta nawet wobec najbardziej
przerażającej ludzkiej krzywdy.
Nie jest współczuciem rezygnacja ze złożenia
świadectwa o prawdzie w przypadku czyichś złych pomysłów. Co z tego, że
solidarnie przytakniemy, gdy potem ktoś „wpakuje się” w grzech i poważne
życiowe komplikacje. Np. gdy ktoś ma mało pieniędzy, to nie można
„współczująco” popierać metod zarabiania przy pomocy „nieczystych metod”, które
łamią Boże przykazania i prawo karne.
Wreszcie ewangeliczne współczucie odnosi się nie
tylko do poszkodowanych, ale także do krzywdzicieli. Złoczyńca ma w sobie
unieszczęśliwiającą złość i dlatego odreagowuje poprzez złe zachowania. Osąd
potępiający jeszcze bardziej utwierdza na przestępczej drodze. Oczywiście
zewnętrzne formy kary muszą być ewentualnie wykonane, ale znakiem
chrześcijanina jest pokorne współczucie także wobec kogoś, kto tak bardzo
cierpi, że aż niszczy i zabija.
Zdrowe współczucie jest duchowym gmachem
budowanym na fundamencie Jezusowej Prawdy i Miłości. Człowiek współczujący
nigdy nie popiera zejścia z drogi Dekalogu, ale poprzez współobecność pomaga na
tej drodze wytrwać. Miłość ściśle łączy się z sercem. Dlatego o współczuciu
możemy mówić dopiero wtedy, gdy następuje reakcja serca, a nie tylko
powierzchowne emocje. Jedynie Bóg jest w stanie udzielić łaski, aby jedno serce
odczuwało bicie drugiego serca.
Serce współczujące potrafi odczuć cierpienie
„najmniejszych”, których „wielcy” i „pyszni” nie dostrzegają. Jezus mówi:
„Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście
uczynili” (Mt 25, 31-46). Każde szczere uczucie współczucia wobec
człowieka jest równoznaczne z serdecznym obdarowaniem samego Jezusa. Wewnętrzne
zjednoczenie z Jezusem powoduje, że potrafimy współczuć człowiekowi w jego
tragedii lub niedoli. To szlachetne uczucie jest nośnikiem życiodajnych sił.
Największą wartość ma współczucie wobec najmniejszych, którzy przez „wielkich”
tego świata nie są dostrzegani lub są traktowani jako ludzie gorszej kategorii.
Panie, daj nam serca, które potrafią szlachetnie współczuć...
23 lutego 2015 (Mt 25, 31-46)
.