Sam wiele możesz
odkryć. Ale to, co najgłębsze, doświadczysz dopiero poprzez drugiego człowieka.
Szczytem wszelkiej głębi jest Bóg. To zapewne pewien ślad do zrozumienia
przedziwnej prawdy. Bóg pragnie człowieka, aby przekazywać prawdę o sobie.
Jezus mówi: „Żniwo wprawdzie wielkie, ale robotników mało; proście więc
Pana żniwa, żeby wyprawił robotników na swoje żniwo” (Łk 10, 2). Bóg mógłby
przecież wlewać bezpośrednio miłość i prawdę w ludzkie serca. Nic nie stoi na
przeszkodzie, aby jakieś wewnętrzne oświecenie wystarczyło. Ożywienie, które
Bóg sam bezpośrednio dokonuje w duszy. A jednak Bóg pragnie ludzkiego
pośrednictwa. Oczywiście istnieją bezpośrednie oświecenia. Warto jednak od
razu rozróżnić dwa ich rodzaje. Tam, gdzie człowiek pysznie stawia się ponad
innymi, takie oświecenie prowadzi do duchowego samozniszczenia. Tylko
oświecenia powiązane z pokornym otwarciem się na drugiego człowieka wiodą do
życiowej głębi i wzrostu. Najgłębszym doświadczeniem jest miłość. Miłość nie
jest pewną romantyczną chmurką. To relacja pomiędzy dwiema osobami. Człowiek
sam ze sobą nie jest w stanie odkryć tego, co najgłębsze, czyli miłości. Ja
daję tobie. Ty dajesz mi. W tym wzajemnym obdarowaniu rodzi się dopiero miłość.
Zarazem miłość ta jest zwiastunem Miłości, czyli Boga. Jezus posyłał uczniów do
miejsc, „dokąd sam przyjść zamierzał”. Interesująca intuicja. Człowiek jest
niejako poprzednikiem Boga. Wyraziście pokazuje to sytuacja zakochania.
Początkowo jest poczucie samotności, smutku, tęsknoty za kimś. Nawet jeśli
wiara jest jakoś obecna, to Bóg raczej przypomina abstrakcyjną teorię, moralny
lub prawny wymóg. Ewentualne słowa „znam Boga” są wtedy wielką iluzją. Gdy
pojawia się drugi człowiek, którego zaczynamy kochać, ożywia się całe wnętrze. W
konsekwencji dokonuje się odkrycie Boga, który z teoretycznej konstrukcji
przekształca się w Miłujący Głos w sercu. Można powiedzieć, że Bóg najpierw
posłał swego zwiastuna, a potem sam przychodzi.
Relacje ludzkie różnie potem mogą się rozwijać. Często blakną lub nawet
rozpadają się. Ale to nie oznacza, że automatycznie obecność odkrytego Boga
musi znikać. Bóg jest bowiem Osobą. Tak więc zainicjowana przez ludzką relację
Miłość może potem rozwijać się jako relacja z Bogiem. Zarazem nie może być zamknięcia
się na człowieka. Jeśli pierwotna ludzka relacja zamiera, to pogłębianie Bożej
miłości jest możliwe tylko poprzez otwarcie się na inne relacje z ludźmi.
Niezmiennie pozostaje prawda, że dopiero obecność drugiego człowieka prowadzi
do tego, co boskie.
Istnieje wielkie niebezpieczeństwo. Można mówić o Bogu, nie znając miłości.
Zarazem mając przekonanie, że miłość Boga się zna. Można to przyrównać do
człowieka, który zaczął uczyć się języka obcego. Niektórzy bardzo szybko wpadają
w iluzję, że biegle poznali język. A przecież dopiero zaledwie coś tam poznali.
Podobnie z kimś, kto mieszkał w malutkiej miejscowości, i pierwszy raz
wyjechał do małego miasteczka. Na pytanie, czy widziałeś miasto, może
odpowiedzieć „tak”. Ale jeśli jest przekonany, że już zna miasto, to
będzie w wielkim błędzie. Przecież prawdziwych wielkich miast jeszcze nie
zobaczył. Tak naprawdę, jeszcze nie wie, co to jest prawdziwe miasto. Podobnie
z poznawaniem prawdy o miłości.
Zgłębiając tę prawdę, warto pamiętać o św. Walentym, od 1496 r.
oficjalnie uznanym za patrona zakochanych. Przekazuje on prawdę, że zakochanie
i miłość są drogą do Boga Żywego. Jako kapłan głębokiej wiary, heroicznie
udzielał czasowo zabronionych chrześcijańskich małżeństw. Został ścięty
14 lutego 269 lub 270 roku. Przed śmiercią, po licznych torturach,
wdzięczny za duchowe wsparcie, zostawił liść w formie serca z napisem „Od
Walentego” (stąd późniejsze „walentynki”).
Tak więc tylko sam ze sobą, człowiek nie odkryje tego, co najgłębsze; jest
nieszczęśliwy i wchodzi w stan piekła. Droga do nieba w Bogu wiedzie
poprzez drugiego człowieka.