Poznawać prawdę o człowieku, Bogu i
sobie samym. Oto fascynujące zaproszenie. Nie mamy bezpośredniego wglądu w
rzeczywistość. Wszystko widzimy poprzez własne życie. Dlatego im bardziej
pragniemy dotrzeć do rzeczywistości, tym bardziej niezbędna jest praca nad
prawdą o sobie. Taką pracę można przyrównać
do przecierania szyby okna mieszkania własnego życia. Im ta szyba będzie
czystsza, tym więcej światła Bożego i ludzkiego wniknie do naszego wnętrza.
Jednocześnie takie oczyszczanie pomaga lepiej widzieć Boga, człowieka i cały
świat. Wszelkie zabrudzenia powodują zafałszowanie prawdziwego widoku. Warto
więc przybliżać się do prawdy.
Niestety! Realia życia pokazują często wręcz
coś odwrotnego. Wyraziście ilustruje to pewna ewangeliczna sytuacja, gdy Jezus
poprzez przypowieść ukazał arcykapłanom i faryzeuszom bolesną prawdę o
marnowaniu przez nich daru Bożego Królestwa. Gdy słuchacze zorientowali się, że
o nich mówi, w żaden sposób nie odpowiedzieli wdzięcznością za słowa prawdy:
„Toteż starali się Go pochwycić, lecz bali się tłumów, ponieważ miały Go za proroka”
(Mt 21, 46). Czy taka reakcja jest nam obca? Raczej nie! Smutna sprzeczność:
teoretycznie deklarujemy pragnienie prawdy, ale praktycznie co rusz wybieramy
trwanie w nieprawdzie. Dlaczego tak się dzieje?
Na pewno duże znaczenie odgrywają dwa
powody. Pierwszy dotyczy swoistej bezwładności ludzkiego życia, wpisującej się
w świat przyrody. Wszelka zmiana wymaga energii i podjęcia trudu
przezwyciężenia poznanej słabości lub grzechu. Łatwiej jest pozostać w
bezczynności, nawet za cenę nazwania czarnego białym.
Drugi, fundamentalny powód, to pyszne
przekonanie o własnej doskonałości i samowystarczalności. Prawda jest taka, że
wszystko otrzymaliśmy od Boga bezpośrednio lub pośrednio poprzez ludzi.
Początkowo w różnych sytuacjach z reguły o tym pamiętamy. Ale jest to
niewygodne dla samowystarczalnej pychy. Dlatego powoli sobie samemu zaczynamy
przypisywać zasługi. Dochodzi do bolesnych zafałszowań. Nieraz Bóg, człowiek,
darczyńca zostaje wyrzucony jak śmieszna puszka po piwie. Gdy był potrzebny,
pozostawał w kręgu zainteresowań. Potem zostaje wykasowany z pamięci. Jak
trzeba, reset totalny! Co więcej, darczyńca może nawet spotkać się z niechęcia
czy wręcz wrogością obdarowanego. Czemu? Bo niewygodnie przypomina o otrzymanym
darze. Rani pychę, która sobie chce przypisać zasługi za to, co tak naprawdę
było darem. Nawet sam Bóg konkretnie w ten sposób może być potraktowany. W
sumie zaś, wyrzucając człowieka, jednocześnie zabijamy też Jezusa Chrystusa.
Zamiast pokornej prawdy zależności, pojawia się w życiu pyszna nieprawda
samowystarczalności. Z pomocą szatana, można dojść do perfekcji w swoistej
sztuce reinterpretacji: otrzymany od kogoś dar staje się super własną zasługą.
Brnięcie w nieprawdę prowadzi
nieuchronnie do życiowego zapętlenia, do coraz głębszej utraty Boga i
ostatecznie do samozniszczenia. Warto więc podjąć trudną, ale bez porównania
bardziej fascynującą podróż do świata prawdy. Na tej drodze trzeba najpierw
uznać swą niedoskonałość. Następnie uwierzyć, że sensowne działanie jest
bardziej fascynujące niż bezsensowny bezwład i bezruch. Wreszcie, podstawą
życia powinna stać się wdzięczność. Dziękuję, bo Bóg i drugi człowiek pomaga mi
bardziej żyć. Wyzwala mnie z mego zamknięcia, bym wszedł do bardziej szczęśliwego czyli Boskiego świata. Uznanie
otrzymanego daru otwiera jeszcze bardziej na dalsze obdarowywanie.
Benedykt XVI dał nam fascynujące
świadectwo sztuki dziękowania. Rozpoczynał pontyfikat, wciąż dziękując bł.
Janowi Pawłowi II i teraz kończył w postawie dziękczynienia. Na koniec
wypowiedział testamentalne i proste Bożą prostotą słowa: „Dziękuję i dobranoc”.
Tylko ludzie wielkiego formatu potrafią wypowiadać przeniknięte Bożą głębią
proste „dziękuję”. Te słowa to niesamowite świadectwo świetnie odbywanej
podróży ku prawdzie. Czysta szyba okna ludzkiego życia super marki
„Dziękuję”.
Niech koronujące
pontyfikat Benedykta XVI „Dziękuję” będzie nam światłem na drodze do prawdy.
1 marca 2013 (Mt 21, 33-46)