Tęsknię... dramat tęsknoty


„Tęsknię”. Nosimy w sobie tęsknotę. Oddychamy tym uczuciem. „W ciągu swego życia doszedłem do wniosku, że tęsknota jest jedyną prawdziwą cechą człowieka”. To wyznanie pewnego dziewięćdziesięciolatka. Tęsknotę można przyrównać do powietrza. Nie widać, ale wszędzie jest. Tęsknię, więc jestem. Zanikanie tęsknoty jest równoznaczne z umieraniem. „Ja już w życiu za nikim i za niczym nie tęsknię”. Takie stwierdzenie to popiół po jakimś wielkim pożarze. Ale nawet największy ogień nie strawi wszystkiego… 

Tęsknota dotyczy kogoś, kto przyjdzie i spełni najgłębsze pragnienia. Mała dziewczynka tęskni za księciem z bajki. Jest święcie przekonana, że na pewno go spotka. Gdy staje się dorosłą kobietą, nic istotnego się nie zmienia. Ten fascynujący książę wciąż w głębi serca jest z nadzieją wypatrywany. Mały chłopczyk tęskni, by uratować piękną księżniczkę. Lata mijają, a to pragnienie wciąż głęboko w duszy się tli. Ostatecznie poprzez obraz księcia i księżniczki promieniuje tęsknota za Zbawicielem, za Jezusem Chrystusem. 

W życiu tęsknota jest poddana wielkiej próbie. Ta próba dotyczy tego, co będzie dla nas zasadniczym kryterium życiowym. Istnieją dwie możliwości. Pierwsza to lęk lub idealizowanie w odniesieniu do zewnętrznego świata. Tutaj opinia drugiego człowieka lub grupy ludzi stanowi najważniejszą miarę. Druga możliwość to Boża prawda odczytywana w głębi swego wnętrza. Lęk i idealizowanie to śmiertelni wrogowie tęsknoty spełnionej. Lęk powoduje, że człowiek poddaje się zniewoleniu przez kogoś. Tęsknota zalękniona. Idealizowanie z kolei przenosi w świat odrealnionych wyobrażeń. Ukochany ideał przemienia się potem w znienawidzony konkret. Tęsknota poraniona. Tylko szczere wsłuchiwanie się i podjęcie głosu swego serca pozwala wejść na dobrą, Bożą drogę. Tęsknota spełniana. 

Dramat tęsknoty w pełnym świetle odsłania się na kartach Ewangelii. Spotykamy tu Żydów, którzy tęsknią za Zbawicielem. Bóg spełnia ich oczekiwanie. Przychodzi  konkretnie w Jezusie Chrystusie. I oto szok! Zamiast radości tęsknoty spełnionej, wrogość. Ci ludzie wyrobili sobie pewien obraz Zbawiciela. Gdy jednak przyszedł, to go radykalnie odrzucili. „Tego więc dnia postanowili Go zabić” (J 11, 53). Oto serce dramatu. Tęsknimy. Wyrabiamy sobie pewien obraz spełnienia. Gdy jednak przychodzi Boża realizacja, to ją odrzucamy czy wręcz zabijamy. 

Bóg przychodzi poprzez człowieka. W rodzinie przez męża, żonę, dzieci. Pokusa polega na niedostrzeżeniu tego. Na rożny sposób powtarza się historia zabijania Jezusa. Ten, w którym przychodzi Zbawiciel, nie jest traktowany jako przyjaciel, lecz jako wróg, którego się niszczy.  Cóż za paradoks. Mąż może stać się dla żony największym życiowym wrogiem. Żona może być wcieleniem największego nieprzyjaciela. Lęk lub idealizacja skutecznie dobijają zdrową tęsknotę. W rezultacie człowiek zaczyna przypominać Żydów z Ewangelii. Oczekiwali Zbawiciela. Zbawiciel przyszedł. Nie rozpoznali go i odrzucili. Nadal oczekują w iluzji, że w końcu przyjdzie. Ale przecież już nikt inny nie przyjdzie. Bo już przyszedł. Jedyna szansa, to w końcu rozpoznać tego, który już jest. 

Nieraz można usłyszeć intrygujące zdanie. Na nowo zakochałam się w swym mężu. Na nowo zakochałem się w swej żonie. To nie jest płytki romantyzm. To szalenie głębokie odkrycie Zbawiciela. Odkrycie Jezusa Chrystusa, Zbawiciela przychodzącego poprzez współmałżonka. Oto wejście na drogę tęsknoty spełnianej. „Spełnianej”, bo wciąż otwartej na coraz głębsze spełnienie. 

Tęsknota, życie, Jezus Chrystus… warto szukać głębokich związków… warto jak najgłębiej przygotować sumienie do wejścia w Wielki Tydzień.

23 marca 2013 (J 11, 45-57)