Spotykamy się z nieszczęściami innych
ludzi. Wypadki samochodowe, choroby, niesprawiedliwe wyroki, rodzinne tragedie.
Docierające do nas wiadomości traktujemy często jako odnoszące się do kogoś w
oddali. Niewypowiedziana iluzja, że mnie to nie spotka. Ale przecież nic nie
stoi na przeszkodzie, aby już w najbliższych dniach pojawiła się w gazecie
krótka notka o naszym śmiertelnym wypadku, z dodatkiem spektakularnego zdjęcia.
Warto więc wzbudzać świadomość bliskości tragedii. Nie chodzi jednak o wyzwalanie
lęku, ale o budowanie postawy przebudzenia. Przebudzenie zaś polega na tym, aby
nie tkwić w iluzji lecz coraz bardziej uczestniczyć w rzeczywistości. Iluzja
bowiem zamyka drogę do głębszych procesów życiowych w człowieku. Rzeczywistość
zaś otwiera na autentyczne bycie. Daje właściwe spojrzenie na życie własne i
drugiego. Prowadzi do Boga.
Wedle potocznego rozumienia,
nieszczęście jest karą za grzech. Niestety wielu od dziecka usłyszało groźbę:
„Nie rób tak, bo cię Bozia ukarze”. W konsekwencji nawet jeśli intelektualnie
nie ma na to zgody, to gdzieś pokłady podświadomości nasączone są błędnym
rozumieniem. Jeżeli kogoś spotyka nieszczęśliwe zdarzenie, to znaczy, że ponosi
karę za grzech. W podtekście, skoro mnie się dobrze wiedzie, to znaczy, że jestem
sprawiedliwy. Ktoś zginął, bo kara Boska go spotkała. Mnie udało się przeżyć,
to znaczy: Niebiosa potwierdziły, że jestem porządnym, dobrym człowiekiem.
Chrystus radykalnie kwestionuje taki
uproszczony, powierzchowny sposób rozumowania. „Bynajmniej, powiadam wam; lecz
jeśli się nie nawrócicie, wszyscy tak samo zginiecie” (Łk 13, 5). Nie możemy
ofiary wypadku lub jakiejś życiowej tragedii traktować jako grzesznika
ukaranego za swój grzech. Nie mamy ku temu prawa. Istnieją bowiem trzy w pełni
uzasadnione możliwości wytłumaczenia. Tragedia jest naturalną sytuacją
przypadkową, bez żadnych bezpośrednich związków z życiem moralnym ofiary.
Wypadek rzeczywiście może być rezultatem niewłaściwego zachowania. Wreszcie
zaistniały dramat to konsekwencja świętego życia człowieka, który ucierpiał.
Nie można więc wydać osądu.
Właściwe podjęcie przepływającego
strumienia tragicznych zdarzeń polega na wejściu w stan empatycznego
współcierpienia. To wymaga także przezwyciężenia odczuć, które mądrość ludowa
opisuje stwierdzeniem, że najbardziej cieszy nieszczęście drugiego. Kto chce
zrobić większy krok, może nawet wejść w logikę ofiary zastępczej. Jeśli to
potrzebne, na przykład godzę się wziąć na siebie chorobę raka złośliwego, aby w
ten sposób drugi pozostał zdrowy i przeżył. Zamiast skazania grzesznika pojawia
się postawa współobecności i współcierpienia z siostrą i bratem. Czerpiąc z
ostrzeżenia Jezusa, przyjmuję do wiadomości, że jestem grzesznikiem. Tragedia
drugiego to dla mnie przede wszystkim otrzeźwiające wezwanie do mojego
nawrócenia, do własnej przemiany życia. Jeżeli mnie lub mojej rodziny nie
dotknęła jakaś tragiczna historia, to nie dlatego że jesteśmy lepsi, bardziej
zasługujący na Boże błogosławieństwo. Tajemnica Boga. Prawda bowiem może być
taka, że zostałem oszczędzony, aby się jeszcze nawrócić.
Jednocześnie prawdą jest: kogo Bóg miłuje, temu krzyży nie żałuje. Cierpienie w życiu świętych jest znakiem głębokiego zaufania Boga i potwierdzeniem Chrystusowej drogi. Trzeba pamiętać, doczesne powodzenie może być zarówno znakiem Bożego błogosławieństwa, jak i rezultatem podjętej współpracy ze strukturami zła. Szatan jest w stanie do czasu wiele ofiarować temu, kto ulegle podejmie z nim współpracę.
Tak więc w żaden sposób nie możemy do
końca wyjaśnić powodu, że kogoś spotkało nieszczęśliwe zdarzenie. Wolą Jezusa
jest każdą taką sytuację traktować jako bezcenne zaproszenie do własnego
nawrócenia i postawy współcierpienia. Na tej zaś drodze, jeśli coś się nie uda, Bóg daje nam kolejną szansę. Bóg
jest nieskończony w swej cierpliwości. Ta ostania szansa może pojawiać się
jeszcze przez lata. Nie zapomnijmy jednak: dzisiaj może pojawić się już po raz
ostatni.
3 marca 2013 (Łk 13, 1-9)