Przez długie lata trwała w mocy zniewalającego zła. Dzięki Bożemu Miłosierdziu, doświadczyła łaski uwolnienia. W ciemnych obszarach życia zabłysło Chrystusowe Słońce. Serce wypełniło się przekonaniem, że mroczna przeszłość na zawsze przeminęła. Była głęboko przeświadczona, że dotychczasowe zło zostało definitywnie unicestwione. Przyszłość ukazała się jako obietnica całkowicie nowego i lepszego życia, na trwałe już obecnego. Piękny etap życia trwał przez pewien czas. Ale, niestety, po pewnym okresie domniemana miłość do Boga zbladła i dawne słabości na nowo wróciły. Najpierw trzeba było przyjąć do wiadomości, że nie wszystko zostało jednak cudownie uzdrowione. Euforia zaczęła stopniowo przemijać. Potem „uzdrowione” słabości zaczęły atakować i panoszyć się z jeszcze większą siłą niż przed „uwolnieniem”. W konsekwencji dawne zło, po etapie dobra, przeobraziło się w jeszcze większe zło.
Każdy przypadek „odczuwanego” uwolnienia lub
uzdrowienia warto dogłębnie zbadać, aby go nie zmarnować lub nie
popaść w iluzję. Bóg jest tylko w rzeczywistości. Na drodze realizmu warto
pamiętać o kilku „trzeźwych prawidłach życia”.
Przede wszystkim każdy z nas ma w życiu
specyficzny obszar słabości. Jest to miejsce naszych największych duchowych
zmagań; tu najbardziej grzeszymy i boleśnie upadamy. Tę „upokarzającą
przestrzeń” trzeba odważnie uznać w sobie i dobrze określić jej
„grzeszną specyfikę”. Ten „oścień dla ciała” będzie nam uprzykrzał życie aż do
śmierci. Nie oznacza to oczywiście, że nie ma możliwości radykalnej poprawy.
Wielkie przemiany duchowe jak najbardziej mogą mieć miejsce. Ale wszelkie
odczucie, pt. „zostałem uzdrowiony”, trzeba poddać bardzo surowej
weryfikacji. Najczęściej przemiana dokonuje się jedynie w pewnej
powierzchniowej warstwie życia. W głębi wszystko pozostaje po staremu.
Analiza wnętrza pozwala dojść do dwóch trzeźwych
wniosków: „cud jednak nie dokonał się” lub „uwolnienie od zła
rzeczywiście zaistniało”. W pierwszym przypadku człowiek nie popada w iluzję;
nie staje się pochopnie „świadkiem uzdrowienia”, którego tak naprawdę wcale nie
było. W drugim przypadku, bardzo ważne, aby uświadomić sobie dar
otrzymanej od Boga duchowej czystości. Dzięki uwolnieniu od zła, wnętrze
człowieka jest uporządkowane, przejrzyste i pełne pokoju. Nie ma demona, który
został wypędzony z duszy. Jest to wspaniałe doświadczenie, które jednak niesie
z sobą wielką pokusę „naiwnego przekonania”, że dręczący problem został
definitywnie rozwiązany.
Niestety, jest to wielka naiwność! Jezus
precyzyjnie tłumaczy, że wypędzony duch nieczysty nie znika na zawsze. Przez
pewien czas błąka się na zewnątrz, ale potem postanawia powrócić do
„dawnego domu”. Precyzyjnie mówiąc, po każdym uzdrowieniu i uwolnieniu należy
się spodziewać po pewnym czasie nadejścia fali dawnego zła. „Fala” oznacza tu
pokusę powrotu do dawnego życia. Efektem uderzenia diabelskiej fali może być
zło, które znacznie przewyższy pierwotne grzeszne uwikłanie. Jezus
tak opisuje zachowanie ducha nieczystego: „Wtedy idzie i bierze siedem innych
duchów, złośliwszych niż on sam (…) I staje się późniejszy stan owego człowieka
gorszy niż poprzedni” ( Łk 11, 26). Tylko mocne trzymanie się Jezusa
pozwoli oprzeć się tej destrukcyjnej fali. Inaczej człowiek polegnie. Nieraz
jesteśmy świadkami smutnych historii. Ktoś najpierw składał piękne świadectwo o
doświadczonym uwolnieniu. Potem jednak dowiadujemy się, że ten sam człowiek
zaczął robić bez porównania gorsze rzeczy od tych, z których został wyzwolony.
Jeśli przetrzymamy tę potężną falę, to będzie na
pewien czas spokój. Ale potem duch nieczysty znów zaatakuje, z tym że ta druga
fala będzie już raczej słabsza. Wierne i nieustanne trwanie przy Jezusie
pozwoli także i tę falę przetrzymać. Potem trzeba być nieustannie czujnym, ale
dzięki odrzuceniu pokusy dawnego zła, następuje utwierdzenie się w nowym dobru.
Dokonuje się rzeczywista i trwała przemiana w coraz głębszych pokładach naszego
życia.
10 października 2014 (Łk 11, 15-26)