Ktoś wytrwale Cię szuka


Odczucie wewnętrznego zagubienia. Wiele życiowych spraw, które porządnie się komplikują. Wszystko zaczyna przypominać węzeł gordyjski, którego chyba nie da się już rozwiązać. Jednocześnie gdzieś w głębi serca tli się mizerna nadzieja. Przychodzą myśli, aby na modlitwie porozmawiać o wszystkim z Bogiem. Jednak perspektywa podzielenia się trudnymi kwestiami wyzwala odczucie lęku i niepewności. Dają o sobie znać dziecięce wspomnienia z przeszłości: „Jak będziesz niegrzeczny, to cię Bozia ukarze”.  Narasta przekonanie, że Bóg jest tylko dla ludzi porządnych i poukładanych. Wszak Najwyższa Dobroć na pewno nie zawraca sobie głowy osobami, którym wielokrotnie nie było po drodze z Dziesięcioma Przykazaniami… 

Gdy w głowie rodzą się tego typu myśli i wątpliwości, warto przypomnieć sobie ewangeliczne spotkanie Jezusa z Zacheuszem. Zacheusz był zwierzchnikiem celników, co było wówczas równoznaczne  ze społecznym statusem wielkiego grzesznika. W oczach „pobożnych”, nie uchodziło nawet stanąć w pobliżu tak bardzo zdemoralizowanego człowieka. Nie dziwi więc, że widok Jezusa biorącego udział w gościnie u Zacheusza, spowodował ogólne zgorszenie u pobożnych Żydów. W takim klimacie potępienia i szemrania Mistrz wypowiada bezcenne słowa: „Albowiem Syn Człowieczy przyszedł szukać i zbawiać to, co zginęło” (Łk 19,10 ). 

W świetle tych słów wyraźnie widać dwa gigantyczne i zarazem tragiczne nieporozumienia, które wciąż są aktualne. Pierwsze polega na tym, że „sprawiedliwi” lekceważą, piętnują i osądzają „grzeszników”. Przed takim „wzorcowo czystym ideałem” aż strach jakąkolwiek słabość odsłonić. Od razu rzuci moralizatorskie spojrzenie lub ironiczny uśmieszek. Ci wielcy bojownicy o moralny poziom społeczeństwa, ze słowem „miłość” na ustach, są w stanie wdeptać w błoto pogubionego człowieka.  

Drugie nieporozumienie to  beznadzieja i rezygnacja z dalszej duchowej walki u ludzi, którzy w swoich oczach bardzo upadli. Grzech powoduje zamknięcie serca na jakiekolwiek dalsze poszukiwanie dobra. Skutkiem tego zamknięcia jest staczanie się w coraz głębsze pokłady zła. Bóg staje się jednym wielkim Nieobecnym. 

Zacytowane Słowo Boże zaprasza do przezwyciężenia tych dwóch radykalnie błędnych schematów. Odsłania się niesamowita droga, która prowadzi do przyjaźni z Jezusem. Na tej drodze bardzo dobrze mieć poczucie bycia zagubionym czy wręcz zaginionym. Jedno z najbardziej wzruszających zdań, jakie można wypowiedzieć, to: „Pogubiłem się i nie wiem, co dalej mam robić!”. Takie stwierdzenie jest znakiem pokornej otwartości i odważnym uznaniem swej słabości. Z  Jezusem Miłosiernym nawet najpotężniejszy upadek jest przede wszystkim wielką szansą, a nie wielką porażką. „Jestem zagubiony” to pozytywny rytm serca. „Jestem porządny” to niepokojący objaw duchowej agonii.  

Jezus podkreśla, że przyszedł na ziemię, aby poszukiwać człowieka. Ale nie jest to policyjne poszukiwanie. Jezus nie jest pracownikiem wydziału śledczego, który chce nas namierzyć i wsadzić na długie lata do więzienia. Niestety, ten przerażający obraz Jezusa-policyjnego tropiciela wciąż w wielu duszach pokutuje. To nie tak! Chrystus szuka nas, aby przyjść nam z serdeczną pomocą. Jest swoistym ratownikiem morskim, który rzuca się w wodę naszego życia, abyśmy się nie utopili. 

Tak! Jezus z miłością szuka. Każdy człowiek, który autentycznie udziela swego ciała i duszy Jezusowi, postępuje wedle zasad Jego czułej i miłosiernej logiki. Przed takim człowiekiem można spokojnie, bez obawy, wyznać  „ból swego zmagania”.  Jezus w tym człowieku na pewno serdecznie nas przyjmie i doda otuchy na dalszą drogę. Doświadczymy ciepła Bożej  Miłości.  

Ostatecznie w tym wszystkim chodzi o Wieczne Zbawienie. Bóg doskonale wie, co jest dla nas najlepsze na wieki. Dlatego warto ufnie i całkowicie powierzyć się Bożemu Miłosierdziu. Jezus Miłosierny na pewno ogarnie nas swą Uzdrawiającą Miłością…   

19 listopada  2013 (Łk 19, 1-10)