„Lepsza gorzka prawda niż słodka iluzja”. Wbrew
pozorom to bardzo kontrowersyjne zdanie! Teoretycznie, oczywiście większość
ludzi podpisuje się pod tym stwierdzeniem. W konkretnych sytuacjach na pierwszy
plan wysuwa się jednak często zupełnie inny pogląd. Iluzja święci tryumfy. Z
tym, że jest tak starannie i przemyślnie opakowana, że aż do
złudzenia przypomina najczystszą prawdę. Ale wcześniej czy później wszystkie
pozory zostaną zdemaskowane. Ostatecznie z tego świata do Wieczności przejdzie
tylko Prawda i Miłość…
Biorąc to wszystko pod uwagę, odsłania się
genialność Chrystusowej postawy na Krzyżu. Z odwagą, ukazał się w całej swej
zewnętrznej słabości i w cierpieniu. Dla wielu był to widok gorszący i nie do
zniesienia. Lepiej przeżywać swą wielkość patrząc na "jakiegoś
bożka", aniżeli męczyć się widokiem krwawiącego człowieka. Posłuszny Ojcu,
Jezus miał odwagę pokazać się jako ten, który budzi u niektórych nawet odrazę.
Jest w tym gigantyczna mądrość. Dzięki postawie ogołocenia uruchamia się proces
odsiewania wszelkiej iluzji dobroci od rzeczywistej Miłości w sercu. Odsłania
się prawda…
Boimy się ukazania swej słabości. Wszak istnieje
mocne przekonanie, że trzeba prezentować się jak najlepiej, perfekcyjnie. To
przynosi wymierne efekty. Nawet ludzie, uznający się za najlepszych,
wypowiadają wtedy trochę dobrych słów. Powstaje sympatyczny pozór. Zarazem daje
o sobie znać lęk przed samotnością. Jest to bardzo ważne zwłaszcza w
odniesieniu do osób, które są nam bliskie. Pragnienie, aby ich nie stracić,
powoduje ukrywanie słabości. Tu nie chodzi o perwersyjne zakłamanie, ale jest
to taka zwyczajna chęć pokazania się od jak najlepszej strony. Mechanizm ten
jest motywowany często spotykanym naocznie zjawiskiem. Na czym polega? Otóż
bycie silnym łączy się z pochwałą i przygarnięciem. Okazanie słabości lub
nieudolności, wyzwala zawód, krytykę i odrzucenie.
Tak więc wzorcowy komunikat jest całkiem prosty:
„Bądź silny, to będę z Tobą. Jeśli będziesz słaby, to cię porzucę”. No i tak
człowiek się stara, aby nie być porzuconym. Lęk przed samotnością ma potężną
moc. Jest w stanie wygenerować najpotężniejsze systemy maskujące. Z tym łączy
się lęk przed uśmierceniem werbalnym. Są to słowa, które wyrażają komunikat: „teraz
już jesteś dla mnie nikim”, „już cię nie potrzebuję”, „idę do kogoś lepszego”.
Powiedzmy z mocą! Nie ma sensu walczyć o miłość warunkową i opinię. Wcześniej
czy później i tak nic z tego nie będzie…
Jezus odsłaniając się w całkowitym ubóstwie,
obrał kierunek wyzwalającej prawdy. W konsekwencji tłumy wiwatujących zamieniły
się w kilka osób, które pozostały wierne do końca. W przeżywanym bólu, po
próbie, Jezus mógł doświadczyć czegoś niezwykłego; uszczęśliwiająca pewność, że
ma przed sobą ludzi, którzy obdarzają Go czystą, bezinteresowną miłością. Nie
kochają jakiegoś wytworu swej pysznej wyobraźni, ale pokornie kochają Jego. Nie
bój się- raduj się, oto zaproszenie Boga Ojca, które Jezus przyjął. Maryja
uczyniła podobnie (Por. Łk 1, 26-28). Tak, warto iść tą drogą. Zgoda na
ogołocenia na krzyżu wymagała wielkiego aktu odwagi. Ale warto było. Wiele
wyszło na jaw.
Niektórzy swymi ustami „na głos” wypowiedzieli
słowa lekceważenia, rozczarowania i pogardy wobec Jezusa. Nie potrafili z
szacunkiem milczeć, ale oddali się rozkosznym urokom chorych opowieści. Inni
zachowali zewnętrzną formę, ale w sercu wzgardzili. Delektowali się jakże miłym
poczuciem bycia lepszym. Wreszcie w niektórych sercach odsłoniło się złoto
miłości. Swe serca zjednoczyli z sercem Jezusa. Jeszcze nigdy tak głęboko nie
doświadczyli duchowej więzi, której nie jest w stanie zerwać nawet
śmierć…
Maryjo,
Matko Adwentu, módl się za nami. Ty miałaś serce pokorne, które wypełniło się
darem Boskiej Odwagi… Nie złamałaś się… Odważna i szczęśliwa… Głęboko wierna do
końca…
20 grudnia 2013 (Łk 1, 26-38)