„Kim być w relacji z bliską osobą? Co robić, a
czego nie? Jak powinny wyglądać wzajemne oddziaływania na siebie?”. W głębi
duszy poszukujemy odpowiedzi na te pytania. Kto naiwnie myśli, że relacja „sama
jakoś się zbuduje”, przypomina szaleńca, chcącego skonstruować wieżowiec
poprzez luzackie dorzucanie cegieł. Nie trzeba być wizjonerem, żeby przewidzieć
rezultat takiej pseudo-twórczości. Miłość wystarczy? Wielu tak mówiło na
początku, a teraz ich małżeństwa lub przyjaźnie są już tylko smutnym tchnieniem
przeszłości. Zapłakane oczy, krew płynąca z ran, wywołujące ścisk w brzuchu
wspomnienia…
W poszukiwaniach, konkretną pomocą może
być wskazanie, udzielone przez Jezusa swoim uczniom. „Wy jesteście
solą ziemi. Lecz jeśli sól utraci swój smak, czymże ją posolić? Na nic się już
nie przyda, chyba na wyrzucenie i podeptanie przez ludzi” (Mt 5, 13). Mistrz
wypowiedział te zdania bezpośrednio po zaprezentowaniu Dobrej Nowiny
Błogosławieństw.
Jakże inspirująca sugestia! Być jak sól! To
świetny klucz do sukcesu we wszelkiego rodzaju relacjach, zwłaszcza w tych
najcenniejszych: przyjaźń, małżeństwo, więzi rodzinne, misyjna współpraca. Aby
dogłębnie uchwycić sens solnej metafory, warto uzmysłowić sobie znaczenie soli
w czasach Jezusa. Otóż sól stanowiła podstawową przyprawę do potraw
oraz służyła do konserwacji produktów spożywczych (nie było lodówek). W
świadomości religijnej i społecznej sól była symbolem cennych
wartości: głębokie przymierze, autentyczna przyjaźń, ofiarne
poświęcenie, oczyszczająca mądrość.
W tej perspektywie, można wyróżnić trzy ludzkie
postawy. W pierwszym przypadku, człowiek przypomina zwietrzałą sól.
Znaczy to, że nie ma wyrazistego świata wartości, nie jest gotów do radykalnych
poświęceń, nie kieruje się ewangelicznymi wartościami. Poraża brak szczerego
bycia sobą. Nawet zwyczajne gesty przeniknięte są chłodem, sztucznością i
brakiem autentyzmu. Uniemożliwia to poczucie bezpieczeństwa oraz nie pozwala na
ufne otwarcie serca. Taki człowiek przypomina w odbiorze spożywanie zupy, która
nie została posolona. Na zupę bez smaku, nie za bardzo jest ochota, chyba
że w wielkim głodzie…
W drugim przypadku, pojawia się niewłaściwa
interpretacja ewangelicznego bycia solą. Tym razem człowiek ma wprawdzie
wyrazistą osobowość, ale jest apodyktyczny i wzbudza paraliżujący lęk. Zamiast
świadka Jezusa jest pewny siebie „czysty i najmądrzejszy faryzeusz”. W jego
obecności drugi traci prawo do zachowania swej tożsamości. Ewangelizacja
utożsamia się tu z chęcią produkowania kopii własnej osoby. W rezultacie nawet
Ewangelia staje się materiałem do ogołocenia drugiego z jego zwyczajnych
ludzkich praw, np. do własnego zdania, do wolności decydowania o sobie. Taki
człowiek kojarzy się z przesoloną zupą; sól przyćmiewa naturalne smaki
produktów. Solanka nie tylko, że nie ma smaku, ale jest wręcz zupełnie
niezjadliwa…
Wreszcie trzeci obraz, zgodny z propozycją
Jezusa. Człowiek jest tutaj wyrazistą osobowością, która najgłębsze źródło swej
tożsamości odnajduje w Ewangelii. Zachwyca pokorne i szczere bycie sobą. W
takim człowieku pociąga intensywne promieniowanie Jezusem. To promieniowanie
jednak nie unicestwia, ale pomaga ufnie i bez lęku być sobą, bez żadnych masek
i zasłon. Wszak dobre użycie soli polega na tym, aby wydobyć, a nie zniszczyć,
naturalny smak posolonych produktów. Sól wtedy niejako znika, pomagając odczuć
smak zupy. Być solą, to będąc samemu sobą, pomóc drugiemu też stać się sobą. W
relacji dwóch osób, świadek Jezusa nie chce produkować swej kopii.
Sam będąc oryginalną osobowością, pomaga drugiemu zaistnieć w jego
oryginalności. Przy dosypywaniu soli do garnka, ideałem nie jest
garnek pełen soli. Ideałem jest umieszczenie takiej ilości soli, która pozwoli
optymalnie wydobyć charakterystyczny smak poszczególnych produktów
zupy. Ewangeliczny człowiek przypomina w odbiorze świetnie posoloną zupę,
która wyzwala odczucie „nieba w ustach”. Na taką smakowitość człowiek ma wielką
ochotę i uszczęśliwiony mógłby sycić się nią bez końca…
9 lutego 2014 (Mt 5, 13-16)