Nosimy w sobie dwa różne pytania. Swoiste „główkowanie”, za którym idą potem konkretne zachowania w codzienności. Nawet tak wspaniała uroczystość jak kanonizacja nie prowadzi automatycznie do większej bliskości z Bogiem. Wszystko zależy od tego, jak będziemy interpretować obecność drugiego człowieka w swoim życiu. Pierwszy rodzaj myślenia sprowadza się do pytania: „Co ktoś może dla mnie zrobić? Jak mogę go wykorzystać w realizacji swoich interesów?”. Drugie rozumowanie jest radykalnie odmienne. Tym razem serce wypełnione jest pytaniem: „Co mogę dla Ciebie zrobić? Jak mogę Ci pomóc?”.
Przy pierwszym podejściu człowiek skoncentrowany
jest jedynie na swoim życiu. Wszystko inne odchodzi na dalszy plan. Życie
rozumiane jest przede wszystkim w sensie doczesności: dobre
zdrowie, pozytywnie załatwione interesy, przyjemnie spędzony czas. U
niektórych zafiksowanie na punkcie własnego zdrowia, świetnego wyglądu i dobrej
opinii społecznej pochłania większość życiowej energii. W tej
perspektywie, nawet kanonizacja i tematyka świętości, to jedynie dobra okazja,
aby na czymś zarobić lub w jakiś sposób wypromować samego siebie.
W kontekście pokusy egoizmu Jezus mówi: „Jeżeli
ziarno pszenicy, wpadłszy w ziemię, nie obumrze, zostanie tylko samo… Ten, kto
kocha swoje życie, traci je” (Por. J 12, 24-26). Koncentracja na sobie prowadzi
ostatecznie do piekła samotności i utraty. Bardzo ciekawe badania pokazały, że
największy odsetek bojących się śmierci jest pośród ludzi inwestujących głównie
w swoje „doskonałe ciało, zdrowie i samopoczucie”. Tak! Im bardziej człowiek
chce zachować swe fizyczne życie, tym bardziej będzie bał się jego utraty. I w
sumie słuszna intuicja, bo nawet najlepsza fizyczna forma nie uchroni przed
śmiercią. Ale jeszcze gorsza będzie pustka samotności w wieczności, po tym jak
na ziemi ludzie zostali „egoistycznie skonsumowani” i już ich nie ma.
Przy drugiej formie zatroskania sprawy
przedstawiają się zupełnie inaczej. W punkcie wyjścia, występuje
zupełnie inne rozumienie życia. Życie definiowane jest tym razem jako serdeczna
relacja miłości, w której składam z siebie dar dla drugiego człowieka. Na miarę
swych skromnych możliwości, staram się służyć pomocą siostrze i bratu, w
podejmowaniu życiowych problemów. Moje serce staje się przyjaznym domem, w
którym osoba miłowana może zamieszkać i czuć się bardzo dobrze. Jesteśmy tam,
gdzie nasze serce. Bezcenne, gdy kochany człowiek czuje się „u mnie” nawet
lepiej niż „u siebie”.
Piękna to łaska fizycznie umierać, aby drugi
mógł żyć. Warto podejmować z miłości trud, zmęczenie i wyczerpanie. Tracić
zdrowie dla kochanej osoby, to nie krzywda, ale tak naprawdę wielki przywilej.
Najpełniej to prawo życia ofiarowanego tłumaczy sam Jezus: „Jeżeli ziarno
pszenicy, wpadłszy w ziemię… obumrze, przynosi plon obfity… kto nienawidzi
swego życia na tym świecie, zachowa je na życie wieczne”.
W tym świetle, obecna kanonizacja jest rewelacyjnym
„impulsem życiowym”. Św. Jan XXIII i św. Jan Paweł II pokazują, że umieranie
dla innych ma „Boski Sens”. Możemy naocznie obserwować spełnianie się
ewangelicznych prawd. Warto umierać dla Jezusa, który przychodzi w spotykanym
człowieku. Papież Franciszek powiedział o nowych świętych: „Nie wstydzili się
ciała Chrystusa, nie gorszyli się Nim, Jego krzyżem. Nie wstydzili się ciała
swego brata (por. Iz 58, 7), ponieważ w każdej osobie cierpiącej dostrzegali
Jezusa.”.
Od egoistycznego zamartwienia się o swe
ciało, bez porównania cenniejsze jest opatrywanie Jezusowych ran w ciele
drugiego człowieka. Żyć to umierać z miłości do Jezusa w człowieku.
Jak trzeba, warto nawet stracić zdrowie i fizyczne życie. To nie jest koniec,
ale tak naprawdę dopiero początek Wiecznego Życia. Jezus zapewnia: „jeśli ktoś
Mi służy, uczci go mój Ojciec”.
28 kwietnia 2014 (J 12, 24-26)