Serce mocno tęskni. Jakże trudne doświadczenie
braku. Pragnienie obecności tuż obok, zawsze i wszędzie. A jednak nie jest to
możliwe. Zamiast bliskości, przestrzenna odległość. Zarazem oddzielenie staje
się bolesne z powodu istniejącej już bliskości. Misterium tęsknoty…
W pierwszej odsłonie tęsknota sprawia wrażenie
czegoś zdecydowanie negatywnego. Jest postrzegana jako brak, który jest okrutną
koniecznością. W sercu tli się marzenie, aby „czarodziejską różdżką” wnet
umieścić wytęsknioną osobę tuż obok; jak najbliżej siebie. A właściwie, gdy
jest to do głębi przeszywające doświadczenie, nie chodzi tylko o zewnętrzną
„obecność przy mnie”, ale pragnieniem jest wręcz wewnętrzna
„obecność we mnie”. Na horyzoncie rysuje się ideał nieobecności całkowicie
przezwyciężonej, która przeobraża się w pełną współobecność.
Ale, tak naprawdę, ta „nagłość zmiany sytuacji”
wcale nie jest optymalna. Jeśli w sercu jest autentyczna wola „miłowania coraz
bardziej”, to tęsknota jest czymś wysoce pozytywnym. Mówiąc krótko i dobitnie:
tęsknota nie jest przekleństwem, ale bezcennym błogosławieństwem.
Jest to wielka pomoc, aby wejść w stan ewangelicznej bliskości. O
bliskości decyduje bowiem nie bliskość fizyczna, ale bliskość duchowa w Duchu
Świętym. To, co naprawdę łączy ludzi, ma charakter ponadczasowy i
ponadprzestrzenny.
Gdy nie ma tęsknoty, wtedy nie ma możliwości
rozwoju. Sama fizyczność bardzo szybko przeradza się w stan nudy. Wyraziście
pokazują to przypadki znudzonych sobą małżonków. Tęsknota jest bólem, który
umożliwia „przedostanie się” na wyższy duchowy poziom relacji. Oddalenie
fizyczne jest właściwie środkiem koniecznym, aby wejść na drogę
pogłębiania wzajemnej bliskości i miłości. Gdy z miłością tęsknię, wtedy coraz
bardziej odkrywam wartość osoby, za którą tęsknię, i z którą pragnę być razem.
Cała sztuka tęsknoty polega na tym, aby zgodzić się na ból fizycznego oddalenia
i ten ból uczynić tworzywem do budowania coraz głębszej duchowej
jedności.
Na tej drodze pułapką jest „kontemplacja”
doświadczanego bólu braku. Powoduje to stan emocjonalnej autodestrukcji.
Przyczyną tego jest koncentracja na swych oczekiwaniach i wyobrażeniach.
Zamiast odkrywać wartość wytęsknionej osoby, osoba ta staje się celem
pretensjonalnych oskarżeń i w rezultacie cała relacja jest niszczona.
Optymalna droga polega na tym, aby tęsknotę
traktować jako tworzywo, przy pomocy którego pragniemy twórczo
budować. Jest to bardzo szlachetna glina, z której w piecu
cierpienia możemy wypalać super solidne i piękne cegły. Z kolei te cegły stają
się materiałem do wznoszenia wspaniałej budowli duchowej jedności. Szczera
miłość do człowieka, za którym tęsknimy, niejako sukcesywnie wchłania i
przeobraża tę tęsknotę. Bardzo ważna jest tu wiara we wzajemność i szczere
zaufanie. Podejmuję „krzyż tęsknoty”, bo jestem pewien, że ty także za mną
bardzo tęsknisz. Tak oto tęsknota staje się super-tworzywem, które
umożliwia pogłębienie i oczyszczanie istniejącej już miłości. Poprzez tęsknotę,
świadomość coraz bardziej odkrywa wielkość i piękno daru, jakim jest osoba, za
którą tęsknimy. Zauważmy, nawet najpiękniejszy i najcenniejszy obraz
z bliska jest tylko zestawem różnych plam. Potrzeba spojrzenia z pewnej
odległości, aby dostrzec całą genialną wartość dzieła. Sztuka „niebiańskiego
tęsknienia” polega na tym, aby w Duchu Świętym fizyczne
oddalenie przeobrażać w duchowe zjednoczenie.
To wszystko staje się możliwe na mocy słów
Jezusa: „A oto ja jestem z wami przez wszystkie dni, aż do skończenia świata”
(Mt 28, 20). Dzisiejsza uroczystość Wniebowstąpienia to jeden gigantyczny
argument, że tęsknota ewangelicznie podjęta ma wielki sens. Kto z miłością
tęskni za Bogiem i za człowiekiem, ten już teraz może czerpać wiele radości z
duchowego zjednoczenia. Ukoronowaniem podjętego bólu tęsknoty będzie nieustanne
bycie „przy sobie i w sobie” w Niebie. Niebo to duchowo-cielesna przestrzeń w
Bogu, gdzie wszelka tęsknota z nadmiarem zostanie na wieki
zaspokojona.
1 czerwca 2014 (Mt 28, 16-20)