Umieranie we mgle



Gęsta mgła. Właściwie nawet bardzo gęsta. Na początku wyraźnie widać ludzką sylwetkę. Kontury pleców wyróżniają się pośród mglistej bieli z odcieniami szarości. Z każdą chwilą  postać staje się jednak coraz mniej widoczna. Dotąd dostrzegalne kontury zaczynają rozpływać się i coraz bardziej zanikać. W pewnej chwili pozostaje już tylko wszechobecna mgła. Odszedł. Choć był, już nie jest. Nie ma go już tutaj. Ale jest tam, gdzie teraz już nic więcej nie można zobaczyć. Umarł dla ziemi, ufając obietnicy, że wszedł na dobrą drogę. Dokąd ta droga zaprowadzi? Otrzymał obietnicę, że do Nieba. Jak to możliwe? Póki co, odpowiedzią jest tylko mgła, w której już nikogo nie widać…

               „W życiu nie można mieć dwóch rzeczy naraz”. Ciężko pogodzić się z tą prawdą, która opisuje najbardziej fundamentalne wybory i decyzje. Jedna rzeczywistość musi umrzeć, aby druga mogła żyć. Wszelkie próby „syntezy” prowadzą do iluzji posiadania, do powierzchowności przeżyć i do coraz bardziej zniewalającego samookłamywania i okłamywania. Kto pragnie być mnichem lub eremitą, zdecydowanie godzi się radykalnie umrzeć dla tego świata. Ludzie „światowi” nigdy tego wyboru nie zrozumieją. Człowiek „światowy” to ten, dla którego tak naprawdę poza doczesnością już nic innego w sercu nie istnieje. Rzeczywiste umieranie dla świata jest niemożliwe do zrozumienia na poziomie naturalnego rozumu. Śmierć rodzi lęk i opór, który przejawia się na różny sposób. Współcześnie popularny jest nurt, który kładzie mocny akcent na wartość doczesnego życia. To bardzo delikatna sprawa. Nieraz w tym duchu interpretowana jest nawet  Ewangelia. Śmierć znika z horyzontu,  przed oczami pozostaje jedynie „piękno życia tu i teraz”. Poprzez pokusę „przesłodzenia” świat doczesny zagarnia duszę dla siebie i „pokazuje drzwi” światu wiecznemu.  

Mnich jest w szczególny sposób uwrażliwiony, aby Ewangelię przyjmować dosłownie, bez  „upiększającego liftingu”.  Gdy przyjrzymy się dokładnie Jezusowi, to „czarno na białym” widać, że godzi się na śmierć w sposób radykalny i dosłowny. Dlatego bez ogródek przepowiada swoim uczniom: „Weźcie wy sobie dobrze do serca te właśnie słowa: Syn Człowieczy będzie wydany w ręce ludzi” (por. Łk 9, 43b-45). To twarda zapowiedź śmierci na Krzyżu. Uczniowie „nie rozumieli tego powiedzenia: było ono zakryte przed nimi, tak że go nie pojęli”.  

Dochodzimy do punktu, który dla każdego mnicha i autentycznego chrześcijanina będzie największym wyzwaniem; zarazem bólem doczesności. Bolesne zmaganie dotyczy całego wachlarza uczuć i myśli. Otóż z wielką wyrazistością pojawia się realność śmierci. Dla eremity oznacza to m.in. konieczność fizycznego odejścia od ludzi. Zew pustyni. Misterium pustelniczego kaptura. Dotychczasowy świat trzeba opuścić. Liczne radości zwyczajnego życia przestają istnieć. Stwierdzenie to nie oznacza ubolewania, ale w pełni świadome podjęcie bólu. Pojawia się całkowicie odmienny sposób rozumień i interpretacji prostych faktów z codziennego życia. Samotność i cisza stają się w pewien sposób najbardziej dotykalnymi wcieleniami Bożej Obecności.

Ciekawie przedstawia się sprawa ludzkiej miłości. W Duchu Świętym  jej najważniejsze prawidła są jasno i wyraźnie dostrzegalne, zarazem  cały ten świat małżeńskiego zjednoczenia mężczyzny i kobiety przypomina najbardziej odległą galaktykę we Wszechświecie. Tak! W życiu nie można mieć dwóch rzeczy jednocześnie. Wszelkie takie próby prowadzą do wewnętrznego rozbicia, którego konsekwencją staje się duchowy rozpad i wieczna śmierć. Umieranie bez metafory bardzo boli, ale pozwala zachować pełną harmonii jedność.  Samotność życia ukrytego we mgle. Ewangelia mówi o człowieku, który będąc Bogiem, umarł na Krzyżu. Potem zmartwychwstał i wstąpił do Nieba. Jego głos mówi: „Umrzyj, wejdź we mgłę. Niewidoczny dla ludzi, będziesz dla Mnie widoczny”. Tak. Już wiem, że … tylko umieranie w ogniu tego Spojrzenia pozwoli mi żyć. 

27 września 2014 (Łk 9, 43-45)