Z Brunonem ku Wieczności



             Dzisiejszy dzień, to być może ostatni dzień mojego życia. Bogu dziękuję, że każdego poranka jestem coraz bardziej świadom tej pięknej prawdy. W sercu, jako prosta konsekwencja, rodzi się pytanie, które pewien uczony w Prawie zadał Jezusowi: „Nauczycielu, co mam czynić, aby osiągnąć życie wieczne?” (Łk 10, 25). Choć ów człowiek pytał jedynie po to, aby wystawić Jezusa na próbę, to jednak treść pytania jest rewelacyjna. Prawdziwie dotyka istoty rzeczy. Na szczęście istnieje wielu ludzi, którzy to pytanie zadają z jak najszczerszą intencją poszukiwania najlepszej odpowiedzi. Do tego grona w szczególny sposób należy patron dzisiejszego dnia, św. Bruno Kartuz. Sprawy ostateczne miał zawsze przed swymi oczyma, zwłaszcza w pustelniczym okresie życia. Moja wdzięczność wobec tego wielkiego świętego jest bezgraniczna. Jest głównym patronem na drodze prowadzonego przeze mnie życia pustelniczego. Jak to się stało?

W pewnym okresie życia zacząłem doświadczać przełomu egzystencjalnego. Czułem głębokie, wewnętrzne przekonanie, że powinienem odejść ze świata zaangażowania duszpasterskiego i akademickiego, i w ogóle od świata. Bóg coraz bardziej wołał, aby zgodzić się na śmierć, która da nowe życie. Po trwającym kilka lat procesie duchowego ogałacania, w sercu zrodziło się głębokie pragnienie życia pustelniczego. Głos sumienia mówił wyraźnie: umrzyj dla świata, twoim powołaniem jest samotność w pustelni.  Niestety, pragnienie to spotkało się z głębokim niezrozumieniem. Podkreślano, że po odbytych studiach z filozofii, powinienem służyć jako wykładowca i naukowiec. Potężna presja moralna i psychiczna. Byłem egzystencjalnie „walcowany wzdłuż i wszerz”. Aż straciłem chęć do jedzenia czegokolwiek. Ale głód, i kontrolowane wycieńczenie fizyczne, pomaga jeszcze ostrzej i jaśniej widzieć duchową prawdę, złożoną przez Boga w sanktuarium sumienia.

W tych samotnych zmaganiach, wróciły wspomnienia o mnichach kartuskich, których spotkałem w trakcie kilku lat pobytu w Szwajcarii. Duchowy ojciec tego czcigodnego zakonu pustelniczego, św. Bruno Kartuz, był jednym z najwybitniejszych średniowiecznych wykładowców. Młodzież z całej Europy ciągnęła do Reims we Francji, aby posłuchać mistrza o nieprzeciętnych walorach intelektualnych i duchowych. I oto w pewnym momencie, rzecz niebywała i szokująca dla otoczenia. Ów wybitny wykładowca zrezygnował z nauczania i innych duszpasterskich zaangażowań. Postanowił obrać drogę życia pustelniczego.  Po wstępnych poszukiwaniach, założył pustelnię nieopodal Grenoble we Francji, znaną obecnie jako klasztor Wielkiej Kartuzji. Posłuszny papieżowi, ostatni okres życia spędził jako pustelnik nieopodal miejsca, gdzie obecnie znajduje się klasztor kartuzów w Serra san Bruno w Kalabrii, we Włoszech. Kościół potwierdził świętość życia Brunona.

W ten sposób odkryłem w historii Kościoła przypadek kapłana, wykładowcy, który zrezygnował z kariery akademickiej i obrał drogę pustelniczą. Kościół potwierdził, że taki wybór nie był czymś złym, ale czymś wręcz bardzo dobrym na drodze do świętości. Znalazłem bezcenny punkt odniesienia, jasno promieniująca latarnia pośród gęstych ciemności wielorakich presji. Zyskałem głęboki wewnętrzny pokój, że pragnienie drogi pustelniczej nie jest pokusą, ale stanowi najczystsze wezwanie, które pochodzi od samego Ducha Świętego. Skoro tak niezwykły człowiek, jak św. Bruno, zrezygnował z wykładania i został pustelnikiem, to tym bardziej jest to właściwe w przypadku mnie, który intelektualnie i duchowo nawet do dolnej części podeszwy buta mu nie dorastam. Tak! Wiedziałem,  że już nikt i nic nie wyrwie mi z serca tego Pustelniczego Wezwania, którego Autorem jest sam Bóg. Jeżeli Bóg z nami, któż przeciwko nam?! 

W ten sposób św. Brunon zamieszkał w najgłębszych pokładach mojego życia. Stał się dla mnie patronem i najważniejszym przewodnikiem w życiu pustelniczym, na drodze do Wieczności. Jeśli jutro rano nie będzie tekstu, to najprawdopodobniej będzie to oznaczać, że umarłem… 

Św. Brunonie, módl się za nami…   

6 października 2014 (Łk 10, 25-37)