Piękne wizje rozbiją się często o konkretne
trudności. Im wspanialszy pomysł w głowie, tym bardziej wzrasta pokusa
„marzycielskiego odlotu”. Fantaści mają wręcz niebywałą zdolność do
szybowania w przestrzeni wykreowanej przez wyobraźnię. Ale gdy trzeba
przystąpić do wdrażania wyobrażeń w życie, twarde realia i prawa natury dają o
sobie znać. W rezultacie z fantastycznych zamiarów nic lub niewiele
wychodzi.
Trzeba bardzo uważać, aby chrześcijańskiej
duchowości nie mylić z „bujaniem w obłokach”. Problemem takiej postawy nie są
złe intencje i pragnienia. Wielką pułapką jest chęć „bycia dobrym” i „robienia
dobrze” bardziej, niż jest to w rzeczywistości możliwe. To powoduje bezowocne
odrealnienie, które ujawnia się na kilka sposobów.
Przede wszystkim ma miejsce brak konkretnego
myślenia. Można przeprowadzać tysiące „duchowych medytacji” o „Bożej miłości”,
z których potem dokładnie nic nie wynika. Pomiędzy „wydumaną teorią” i „szarą
praktyką” występuje nieprzekraczalna przepaść. W rezultacie praktyczna
skuteczność poznanej lub „wymedytowanej” teorii jest bardzo niska.
Następną zmorą jest brak realizmu w pięknych
zamiarach. Chodzi o płomienne postanowienia, które na skutek praw fizyki i
psychologii są po prostu niewykonalne. Ktoś po kolejnej nerwowej scysji pada na
kolana przed Bogiem i woła: „Boże, obiecuję Ci całym sercem, że następnym razem
już się nie zdenerwuję!”. Jest to trochę bez sensu, gdyż nie mamy władzy
natychmiastowej przemiany reakcji emocjonalnych. Obrazowo można przyrównać to
do sytuacji, gdy ktoś wchodzi na dach wieżowca i przed skokiem wygłasza
płomienną mowę modlitewną: „Boże, całym sercem obiecuję Ci, że jak tym razem
skoczę, to już na pewno nie spadnę…”.
Wreszcie wielkim zaniedbaniem jest brak
stosowania metod i technik, które pozwolą maksymalnie skutecznie działać.
Niejednokrotnie szczytne hasło „tylko Jezus zbawia” stanowi tak naprawdę
przykrywkę dla lenistwa i ospałości. Oczywiście, tylko Bóg zbawia! Ale żeby te
zbawcze łaski przyjąć, trzeba porządnie „rozbudzić serce” i „ruszyć głową”.
Zdecydowanie zbyt mało szukamy konkretnych środków, które pozwolą uzyskać
maksymalne owoce w drodze do Nieba.
Idealnie problem ten dostrzega Jezus, puentując
przypowieść o nieuczciwym zarządcy słowami: „Bo synowie tego świata
roztropniejsi są w stosunkach z ludźmi podobnymi sobie niż synowie światła”
(por. Łk 16, 1-8). Mistrz „pochwalił nieuczciwego zarządcę, że roztropnie
postąpił”. Pozytywnie ocenił fakt, że ów człowiek „ruszył głową” i przy pomocy
sfałszowanych zobowiązań sprytnie zadbał o swoją ziemską przyszłość na wypadek
utraty dotychczasowej pracy. Jezus nie poparł oczywiście nieuczciwości i
krętactwa. Istota przesłania jest taka, że „synowie światła” powinni brać
przykład z „synów tego świata”, ucząc się od nich: roztropności w działaniu,
rozsądnego myślenia, szybkiej orientacji w sytuacji oraz życiowej zaradności.
Warto przyglądać się metodom, jakie stosują
ludzie osiągający dobre rezultaty w ziemskich interesach. Bólem jest to, że
doczesny zysk staje się często jedynym i ostatecznym celem. Trzeba czerpać z
tych rozwiązań, ale wykorzystywać je w taki sposób, aby ostatecznym celem
podejmowanej pracy był Wieczny Zysk w Niebie. W ten sposób narzędzia, które
sprawdzają się we współczesnych realiach, pięknie służą Ewangelii.
Tak więc Jezus zachęca nas, abyśmy „mając głowę
w niebie”, twardo stąpali po ziemi. W tym świetle wszelkie postanowienia i
decyzje powinny być poprzedzone super solidną analizą wstępną, czy w ogóle
prawa natury umożliwiają realizację planowanych działań. Dopiero wtedy, gdy
respektowana jest natura, łaska może się uaktywnić. Wreszcie znakiem realnej
miłości do Jezusa jest pokorne uczenie się wszelkich technik,
niesprzecznych z Dekalogiem, które pozwolą „duchowe prawdy” efektywnie
przenosić z „teoretycznej przestrzeni” w „praktyczne obszary życia”. W ten
sposób duchowa praca nie jest bezowocnym „chodzeniem w kółko”, ale staje się
owocnym zdążaniem do Nieba.
7 listopada 2014 (Łk 16, 1-8)