„Nie jestem godzien”… „Nie jestem godna”… „Ja, taka szara myszka, nie mam u niego żadnych szans”… „Ja, taki szaraczek, zostanę przez nią od razu zignorowany”… Nieraz takie lęki pojawiają się przed podjęciem upragnionej i uświadomionej w sercu drogi życiowej: kapłaństwo, małżeństwo, życie konsekrowane, wybrana samotność w stanie świeckim. Człowiek zastanawia się, czy ma odpowiednie przymioty do tego, do czego Pan Jezus poprzez głos sumienia powołuje. Takie koncentrowanie się na samoocenie, w celu podjęcia decyzji, daje dwa złe efekty.
Otóż gdy człowiek uzna, że nie jest godzien,
myśląc, że jest pokorny, tak naprawdę może odrzucić wolę Bożą. Niektóre osoby,
o wrażliwych sercach, zostały w ten sposób zwiedzione przez złego ducha i nie
podjęły powołania kapłańskiego bądź zakonnego. Podobnie w kontekście planów
związanych ze wstąpieniem w sakramentalny związek małżeński. Przykładem
tego są sytuacje, gdy np. mężczyzna nie podejmuje kroków, aby zapoznać się z
kobietą, która mu się bardzo podoba; jej piękno utożsamia od razu z
niedostępnością. Już na starcie kasuje siebie myślą: „Nie mam u niej szans”.
Tak samo kobieta wobec mężczyzny, który ją zafascynował; postrzega go
jako kogoś tak niezwykłego, że zatrzymuje się jedynie na poziomie marzeń. „Ależ
wspaniały!”.
Z kolei jeśli człowiek dojdzie do wniosku, że
posiada cechy predysponujące go do podjęcia danego powołania, wtedy wszystko
raczej tragicznie się skończy. Powodem tego jest pyszne przekonanie, że Bóg
powołał na mocy posiadanych zalet moralnych i duchowych. Uchowaj Panie przed
takimi „sługami Bożymi”… Gdy wnioski o swej „cudowności” zdecydują o wyborze
żony lub męża, z czasem pojawią się pretensje: „To ja taka piękna, to ja taki
wspaniały, a ty kim przy mnie jesteś?”
Chrześcijanin wie, że nikt nie jest godzien
swojego powołania. Każde powołanie jest dobrowolnym darem Boga. Jest to
absolutnie wolny Boży wybór. Znaczy to, że zaproszenie, które otrzymujemy, nie
ma związku z naszym poziomem moralnym i duchowym. Po prostu Bóg tak chce…
Ewangeliczny Lewi pokazuje nam, jak taka
świadomość funkcjonuje (por. Łk 5, 27-32). Otóż gdy Jezus rzekł do niego „Pójdź
za Mną”, wówczas „On zostawił wszystko, wstał i poszedł za Nim”. Co w tym
zdarzeniu jest super ważne? Jest to fakt, że Lewi był wcześniej celnikiem,
czyli w społeczności żydowskiej był traktowany z pogardą, jako wielki
grzesznik. Pobożni faryzeusze z takim człowiekiem nie rozmawiali i nie podawali
ręki, aby się nie zanieczyścić. I oto Jezus takiego właśnie człowieka zaprosił
do bycia Apostołemi. Wobec otrzymanej propozycji Lewi nie protestował: „Jezu,
nie jestem godzien przyjąć tego świętego powołania”. Jednocześnie nie oznajmił
zarozumiale: „Zobaczcie, ależ jestem wspaniały i zaradny, sam Prorok mnie
wybrał”. Nic z tych rzeczy. Lewi bez żadnych interpretacji, po prostu
posłusznie powiedział Jezusowi: „Tak, idę za Tobą”. Bądź Wola Twoja!
Tak więc w wymiarze powołania, mając poczucie
swej niegodności, warto iść ufnie za głosem Jezusa w sercu. Gdy przekonanie
wewnętrzne jest silne i trwałe, wtedy trzeba wstąpić do seminarium duchownego,
do zgromadzenia zakonnego lub podjąć indywidualną formę życia konsekrowanego.
Pięknym owocem będzie służba na chwałę Pana. Podobnie warto zapoznać się
z osobą, wobec której serce nam bardziej zabiło. Zaczną dziać się cuda. Osoba
ze „sfery niebiańskich marzeń” stanie się żoną lub mężem na całe życie. A
jeśli jednak pragnienia się nie spełnią, to wtedy można mieć totalny pokój
serca, że nie zmarnowało się jakiejś życiowej szansy. Najwyraźniej Bóg
przygotował jeszcze coś wspanialszego...
Idźmy odważnie za głosem Bożego powołania. Jezus
wie najlepiej… Jeśli chodzi o mnie, to jestem nędzną marnością. A jednak jestem
pustelnikiem. Wybrałem tak, bo Bóg tak chce. Cieszę się bardzo, że Jezus miał
taki oryginalny pomysł na moje życie...Zresztą każdy z nas ma swą „oryginalność
do podjęcia”…
21 lutego 2015 (Łk 5, 27-32)