Serce jest duchową przestrzenią w głębi
człowieka, gdzie dopływa miłość Boga. Gdy ta miłość jest przyjęta, ogarnia
całego człowieka i potem rozpływa się na innych ludzi. Jako, że mamy jedno
serce, w sensie najbardziej pierwotnym może w nas płynąć tylko jedna rzeka
miłości, która dopiero potem, niczym egipski Nil u swego ujścia, rozdziela się
na wiele różnorodnych odnóg, tworząc piękną deltę. Dzięki temu, ta sama
życiodajna woda Nilu nawadnia i użyźnia różne obszary o przebogatej florze.
Podobnie, ten sam Duch Święty, jako Boża miłość w człowieku, jest w stanie
dawać życie i wzrost wielorakim relacjom, w których uczestniczymy. Ta
różnorodność jest wtórnym owocem pierwotnej „jednej miłości”.
Tak więc istnieją tylko dwie możliwości: mamy w sobie
Bożą miłość albo jej nie mamy. Obdarzamy wszystkich prawdziwą miłością albo
nikogo! W pierwszym przypadku z serca wypływa strumień Bożej miłości, która
potem wielorako owocuje; w drugim istnieje niestety posucha bądź wydobywa się
jedynie strumień toksycznego pożądania, na skutek odcięcia się od Boga i
koncentracji na swoim „ja” .
Na pierwszy rzut oka te stwierdzenia mogą budzić
sprzeciw. Przecież tak często ludzie są pewni swej szczerej miłości do jednych,
zaś innych, zwłaszcza nieprzyjaciół, traktują nawet z nienawiścią, nie
widząc w tym żadnej sprzeczności? Zarazem czyż nie jest rzeczą słuszną
odmiennie przeżywać obecność przyjaciela i człowieka, który wciąż snuje jakieś
złowrogie intrygi? Znając nasze głębokie rozterki, Chrystus podpowiada:
„Miłujcie waszych nieprzyjaciół i módlcie się za tych, którzy was prześladują;
tak będziecie synami Ojca waszego, który jest w niebie” (por. Mt 5, 43-48).
Wypowiadając to zaproszenie, Jezus domyślnie
rozumie miłość w sensie głębokim, jako bezinteresowne pragnienie dobra i brak
chęci wyrządzenia zła. Jest to odzwierciedlenie czystej miłości Boga, który
zawsze działa wedle zasady: daję ci, bo jesteś. Nie ma tu reguł handlowych „coś
za coś”. W przypadku zła, Bóg nigdy nie stosuje niszczącej zemsty, niezmiennie
promieniując miłosierdziem. Ewentualnie stosuje „święty odwet”, który polega na
intensyfikacji miłości, aby pomóc wypełnić „nienawistną pustkę”. Dlatego
szczytem rozsądku jest modlić się za swych prześladowców, aby maksymalnie
zneutralizować siłę rażenia zła, którego jesteśmy ofiarami. Brak modlitwy jest
swoistym „strzałem w stopę”, gdyż płomień atakującego zła, bez gaszącej wody
Ducha Świętego, jeszcze bardziej się rozprzestrzenia i nas pochłania. Zarazem
nie pomagamy prześladowcy w przyjęciu miłości, którą Bóg mu ofiaruje.
Podkreślmy jeszcze, że autentyczna miłość nie jest koniecznością ciepłego
rzucania się w ramiona; nieraz w trosce o dobro wręcz niezbędna jest twarda surowość
i zewnętrzny dystans.
W świetle prawdy o jednej pierwotnej miłości
otrzymujemy szansę przezwyciężania „miłosnych iluzji”. Otóż, jeśli przynajmniej
jednego człowieka nie kochamy, to znak, że nikogo tak naprawdę głęboko nie
kochamy. Tam, gdzie sądzimy, iż istnieje Boża miłość, w rzeczywistości dominuje
naturalny instynkt, egoistyczny interes lub zaborcze pożądanie, najczęściej
mocno zakamuflowane. Nieraz trzeba długich lat, aby ujawniła się smutna
rzeczywistość. Najgorzej, gdy zaślepiony człowiek „idzie w zaparte”, wciąż
nazywając dobrem to, co w oczach Bożych i poszkodowanych jest złem. W tym
sensie „trudny delikwent” jest swoistym próbnym „papierkiem lakmusowym”. Kto
kocha nawet największego nieprzyjaciela, znaczy, że kocha wszystkich.
Oczywiście nie chodzi tu o konieczność „miłosnych czułości”. Wystarczy życzenie
dobra, brak zemsty i szczera modlitwa.
Gdy takie próby przechodzimy pozytywnie, mamy
podstawę do wielkiej radości. To pewny znak, że z naszego serca wypływa Boża
miłość, która przenika wszystkie relacje, w których uczestniczymy. Wtedy
ujawnia się swoiste prawo naczyń połączonych. Gdy obdarzamy dobrocią jedną
osobę, zyskują także inni. Nie ma konkurencji, ale jest komplementarność.
Zarazem każda relacja przebiega w niepowtarzalny sposób; każdy otrzymuje to, co
trzeba, zgodnie z wolą Bożą. Człowiek, który mocą Ducha Świętego kocha każdą
osobę, staje się wiernym i posłusznym świadkiem Chrystusa. Niebiańska
perspektywa…
16 czerwca 2015 (Mt 5, 43-48)