Pragnę wypełniać wolę Boga… Oto wyjątkowe pragnienie, które warto wzbudzać w sobie każdego dnia. Dzięki temu zyskujemy wyraźną świadomość najlepszych rozwiązań i zachowań w różnych konkretnych sytuacjach. Zarazem mamy siłę, aby rozpoznane prawdy i decyzje odważnie i wytrwale wdrażać w życie, nawet za cenę dużego trudu i poświęcenia. Źródłem determinacji, przy jednoczesnym pokoju serca, jest klarowne przekonanie: wypełniam wolę Boga. Nie ma nic lepszego, niż całkowicie poddać się Bożym planom, które są najlepszym rozwiązaniem „zawsze i wszędzie”. Jeśli nasze pomysły i czyny odbiegają od Bożych zamysłów, na pewno są „czymś gorszym”, nawet jeśli naszpikowane są pięknymi słowami o pracowitości, miłości, wierze i nadziei.
W naszym myśleniu za mało akcentujemy priorytet
woli Bożej. To określenie jest nawet postrzegane jako niewiele mówiący
ogólnik. A przecież jest to absolutny konkret, bez którego wszystko staje
się jedynie ludzkim kombinowaniem lub teoretycznym zestawem, bez możliwości
praktycznego zastosowania. Wola Boża jest jak najczystsze źródło. Gdy strumień
naszych myśli i działań z niego wypływa, otrzymujemy gwarancję pełnej czystości
i optymalnej użyteczności. Wielka pułapka polega na szafowaniu wiarą, nadzieją
i miłością, ale bez ścisłego zespolenia z wolą Bożą. Niestety, takie podejście
oznacza tkwienie w wielkich iluzjach. Gdy życie jest budowane na iluzji, wtedy
na pewno się zawali. Jezus przestrzega: „Nie każdy, który mi mówi: „Panie,
Panie”, wejdzie do królestwa niebieskiego, lecz ten, kto spełnia wolę mojego
Ojca, który jest w niebie” (por. Mt 7, 21-29).
Zauważmy! Nie są to odosobnione słowa odnośnie
fundamentalnego znaczenia „woli Ojca”. Jezus nieustannie powtarza: „Przyszedłem
wypełnić wolę Ojca”, czyniąc tę prawdę życiowym priorytetem. Tylko wtedy, gdy
wypełniamy wolę Bożą, nasze życie staje się prawdziwie święte. W
tym kontekście warto uświadomić sobie cztery pokusy.
Przede wszystkim, „spełnianie woli Ojca” nie
jest tożsame ze stanem „pracować jak najwięcej”. Takie zachowanie jest
niszczącym aktywizmem, który prowadzi do wycieńczenia, depresji i wypalenia.
Wówczas nadmiar pracy zamienia się w niedomiar. Życie budowane na swym „mocnym
ja” jest skazane na rozsypkę. Chodzi o to, aby czynić tylko to, co Ojciec
pragnie. Wtedy poprzez człowieka sam Bóg buduje, czego owocem jest trwała
budowla.
Druga pokusa dotyczy miłości. Trzeba podkreślić,
że miłość bez osadzenia w woli Bożej jest tylko pustym sloganem lub piękną
maską nie-pięknego pożądania. Gdy upłynie trochę czasu lub przyjdą
życiowe trudności, taka „pseudo-miłosna konstrukcja” rozpada się jak domek z
kart. Tylko wtedy, gdy uprzednio pragniemy woli Bożej, jest szansa na
dojrzewanie prawdziwej miłości, która jako odzwierciedlenie Miłości ostanie się
nawet wobec najpotężniejszych kataklizmów.
Trzecia pokusa łączy się z nadzieją, która
często kojarzona jest z myśleniem w stylu: „Jakoś to będzie”. Taka postawa
poprawia doraźnie samopoczucie, ale tak naprawdę jest to złudny optymizm.
Zderzenie z konkretnymi wymogami życiowymi sprawia, że wszystko się sypie. O
nadziei możemy mówić dopiero wtedy, gdy najpierw człowiek troszczy się o
wypełnienie woli Bożej. Wówczas pozytywne myślenie o przyszłości ma
solidny fundament w Bożej obecności i mądrości.
Wreszcie czwarta pokusa dotyczy wiary. Wielu
wierzących jest błędnie przekonanych, że znajomość Bożych prawd oznacza stan
bliskości z Bogiem. Niestety, można mieć dużo wiedzy religijnej i kompletnie
nie dawać sobie rady w życiowych problemach; lub prowadzić bardzo grzeszne
życie. Pogląd, że wiedza zbawia, nazywamy gnozą. Nie jest to ewangeliczna
wiara. Znajomość prawd wiary jest tylko drogowskazem, ukazującym wolę Bożą.
Człowiek staje się święty dopiero wtedy, gdy wedle tego drogowskazu konkretnie
podejmuje i kontynuuje życiową drogę.
Samo wołanie „Panie, Panie” nie wystarczy.
Niezbędny jest fundament woli Bożej, codziennie odkrywanej i podejmowanej.
Niech pragnienie, aby wypełniać wolę Ojca, coraz bardziej przenika nasz
codzienny sposób bycia i działania…
25 czerwca 2015 (Mt 7, 21-29)