Iść odważnie do przodu… Oto nasze arcyciekawe
powołanie. Nigdy nie poddawać się, ale wciąż od nowa podejmować życiowe
wyzwania. Nie oznacza to konieczności nieustannych zwycięstw. Wręcz przeciwnie,
porażki mogą być najwyższej próby życiowym złotem. Odgrywają bowiem bardzo
ważną rolę na drodze autentycznego wzrostu. Można powiedzieć, że niepowodzenia
są nawet zbawiennym doświadczeniem. Kto nie nauczył się przegrywać, ten jeszcze
nie jest w gronie prawdziwych zwycięzców.
Ciągłe zwycięstwa w świecie grożą szeregiem
autodestrukcyjnych iluzji. W głębi duszy człowieka, niezmiennie kruchego i
słabego, rodzi się złudne przekonanie: „Jestem najmocniejszy i niezniszczalny”.
Energia idzie w epatowanie zewnętrzną siłą, zamiast służyć wewnętrznemu
wzmacnianiu. Pojawia się proces „zaklinania rzeczywistości”, czyli błędy i
grzechy postrzegane są jako zachowania prawidłowe, mądre, a nawet wysoce
wartościowe. Ciągłe sukcesy oznaczają często, że człowiek zatrzymał się w
rozwoju, w bezpiecznym „światku przeszłości”. Niepodejmowanie nowych wyzwań
chroni czasowo przed poniesieniem konkretnych porażek. Ale tak naprawdę oznacza
to duchowy regres.
Jezus pragnie, aby człowiek żył i rozwijał się.
Dlatego wciąż od nowa kieruje życiodajne zaproszenie: „Przeprawmy się na drugą
stronę” (por. Mk 4, 35-41); „Odkryjmy razem nowy świat”. Jest to propozycja,
aby ze znanego już brzegu rzeczywistości przedostać się na jej drugi brzeg. Nie
należy tego mylić z próżną „nowością dla nowości” lub ze „stawianiem
wszystkiego na głowie”. Istotny jest fakt, że inicjatorem jest Jezus, który
wspiera człowieka w coraz pełniejszym otwieraniu się na Bożą Nieskończoność. W
tej perspektywie „nowość” jest owocem działania Ducha Świętego i na pewno służy
lepszej realizacji woli Boga Ojca.
Ważne! Jezus wie, że podejmując Jego
zaproszenia, często nie będziemy dawać rady. Poniesiemy porażki, których
ostrzem jest brak wiary w Jego wszechmocną obecność. Ale nawet największy akt
niewiary i zwątpienia może być świetnym materiałem, aby z jego pomocą zbudować
głęboką postawę zaufania w Boże miłosierdzie. Bóg doskonale rozumie, że
podejmowanie nowych wyzwań łączy się u człowieka z nieudolnością i
nieporadnością. Dopuszcza jednak nasze upadki, gdyż porażki są cennym budulcem w
konstruowaniu „gmachu Zmartwychwstania”. Gdy staniemy w prawdzie, wtedy czarno
na białym ujrzymy nasze ograniczenia. Świadomość swej kruchości wyzwala w sercu
szczere wołanie do Boga; w orbicie codzienności pojawia się modlitwa.
Niejednokrotnie początkowo jest to swoista krypto-pretensja.
Wyraziście widać to na przykładzie pewnego
ewangelicznego epizodu, gdy pośród szalejących na jeziorze fal uczniowie
wołają: „Nauczycielu, nic Cię to nie obchodzi, że giniemy?”. Znamienna jest
reakcja Jezusa: ucisza jezioro i zarazem wskazuje uczniom na ich bojaźliwość i
brak wiary. Nie jest to pretensjonalne narzekanie. Mistrz akceptuje uczniów w
słabości, wysłuchując ich wołania. Zarazem wskazuje kierunek dalszego duchowego
rozwoju. „Drugim brzegiem” jest większa odwaga, zmniejszenie koncentracji na
sobie i wejście na głębszy poziom zaufania Bogu. Jeśli Bóg do czegoś zaprasza,
to na pewno towarzyszy człowiekowi i wspiera go w tym zadaniu. Aby przyjmować
to wsparcie, konieczne jest przechodzenie od wołania: „Jezu, nie bądź obojętny,
bo ja ginę”, do modlitwy: „Jezu, czuwasz, dlatego jestem spokojny, że
przeżyję”. Serce wypełnia "głęboka cisza"...
Niepowodzenia służą wzmacnianiu wewnętrznego człowieka. Pasmo mniejszych porażek to z reguły wstęp do wielkiego zwycięstwa. Uczniowie na jeziorze spanikowali. Ewidentne niepowodzenie. Ale nie poddali się, lecz dalej pracowali. Owocem tej sumiennej pracy stała się piękna służba i męczeństwo dla Jezusa. Ostatecznie, z odwagą „przeprawili się na drugą stronę”; z tego świata do Wieczności.
Błogosławiony, kto patrząc na oblicze Jezusa
potrafi wciąż od nowa powtarzać: „Przegrałem. Ale ufam Tobie”. Oto droga, którą
zdążają ci, którzy już na ziemi cieszą się zwycięstwami w oczach
Bożych. Ale to tylko wstęp. Kto umie przegrywać, będzie radował się
Niebiańską koroną „wielkiego Bożego zwycięzcy”. Przez całą Wieczność…
21 czerwca 2015 (Mk 4, 35-41)