Słowa pełne aprobaty, a nawet emocjonalny
aplauz… Zdumiewający jest fakt, jak bardzo odmienne rzeczywistości mogą kryć
się za taką reakcją. Pozytywna opinia nie oznacza automatycznie, że człowiek ją
wypowiadający jest przychylnie nastawiony. Niektórzy dali się złapać na tę
przynętę i potem słono zapłacili… Istnieją dwie całkowicie odmienne motywacje
pozytywnej reakcji: egoistyczne zaspokojenie lub szczera wdzięczność, budowana
na miłości. W pierwszym
przypadku autorzy wypowiedzi spotykają się początkowo nawet z podziwem, ale tak
naprawdę tylko dlatego, że głoszą tezy będące potwierdzeniem poglądów
słuchaczy. Nie jest to zachwyt nad czyjąś mądrością, ale nad własną. Przeżywane
zadowolenie w rodzaju: „dobrze mówi” jest konsekwencją doświadczanego
zaspokojenia. Słyszę to, co chcę usłyszeć. Na pierwszym miejscu jest własne
ego, a nie druga osoba. Istniejący egoizm ujawni się bardzo szybko, wtedy padną
słowa nie spełniające oczekiwań. Pierwotny „przyjacielski zachwyt” może
gwałtownie zamienić się nawet we „wrogi atak”, włącznie z próbą zniszczenia.
Gdy Jezus wygłosił mowę w synagodze w Nazarecie,
„wszyscy przyświadczyli Mu i dziwili się pełnym wdzięku słowom, które płynęły z
ust jego” (por. Łk 4, 16-30). Nie był to jednak serdeczny znak miłości do
Jezusa i uszanowanie Jego mądrości. Prawda była taka, że słuchacze w synagodze
usłyszeli słowa, które zinterpretowali jako spełniające ich narodową i
religijną wyższość. Osoba Jezusa nie miała znaczenia; liczył się fakt, że
początkowo zaspokoił ich egoistyczne oczekiwania. Dlatego otrzymał status:
„Jesteś dobry”. Było to bardzo płytkie stwierdzenie, podobne do tego, gdy
mówimy „dobry telefon”, gdy spełnia nasze preferencje. Ale gdy coś przestanie
pasować, bardzo szybko telefon może stać się „zły” i być wyrzucony. W dalszej
części swej wypowiedzi Jezus wskazał dobitnie przypadki, gdy Bożej łaski
doświadczyli poganie, a nie przedstawiciele narodu żydowskiego. Tym razem padły
tezy, które słuchacze potraktowali jako radykalnie oburzające. Dlatego wszyscy
w synagodze unieśli się gniewem na Jezusa „i wyprowadzili aż na stok góry (…)
aby Go strącić”. Tak oto pierwotny zachwyt zamienił się w próbę morderstwa.
Bieg wydarzeń boleśnie obnażył prawdę, że wcześniejsza pozytywna reakcja nie
oznaczała głębszej relacji miłości.
Taka sytuacja ma miejsce dopiero wtedy, gdy
dobre słowa wypowiadane zewnętrznie odzwierciedlają autentyczną dobroć w sercu
i troskę o drugą osobę. Ta dobroć ma niejako dwa poziomy głębi. Najpierw jest
to szczera wdzięczność za dar otrzymanej prawdy. Z serca dziękuję, że uzyskałem
życiodajną mądrość, która ewentualnie potwierdza „moje tezy”. W centrum nie
jest tutaj „moje ego”, ale obiektywna, Boża prawda. Na głębszym poziomie
ujawnia się miłość, która polega na tym, że od treści zasłyszanych słów
ważniejsza jest osoba, będąca ich autorem.
Świetnym sprawdzianem jest tutaj sytuacja, gdy
uzyskane słowa nie są zgodne z oczekiwaniami, rodzą trud przyjęcia, a nawet
szokują. Tym razem na plan pierwszy wysuwa się zaufanie: od zaspokojenia
oczekiwań mojego ego bardziej cenię otrzymany dar prawdy. Nie oburzam się, ale
ufnie przyjmuję, nawet jeśli będzie to wymagać wielkiego wysiłku podejmowania
„tego, co trudne”. Co więcej, ewangeliczna miłość sprawia, że trudne słowa w
niczym nie burzą relacji. Wręcz przeciwnie, więź miedzy osobami ulega
oczyszczeniu i wzmocnieniu, gdyż motywacja staje się bardziej bezwarunkowa.
Jedna osoba pozostaje w przyjaźni z drugą nie dlatego, że spełnione są jakieś
warunki zaspokajające egoistyczne oczekiwania, ale dlatego, że jest. Taka
relacja jest wielkim skarbem, gdyż nie ma groźby, że ktoś jest tylko
tymczasowym i pozornym przyjacielem, który bardzo szybko może zamienić się w
niebezpiecznego wroga.
Jezus każde słowo mówi nam z Miłości i z troski
o Prawdę. Naszą najmądrzejszą odpowiedzią jest ufne słuchanie Chrystusa i
wchodzenie z Nim w coraz głębszą relację przyjaźni…
31 sierpnia 2015 (Łk 4, 16-30)