Doświadczenie ciężaru życia… Utrudzenie i umęczenie, które przygniatają do ziemi. Brak sił, aby dalej podążać przez życie... Istnieją sposoby reagowania, których warto unikać jak ognia.
Pierwsza reakcja jest próbą samodzielnej walki z przytłaczającą
rzeczywistością. Człowiek biegnie od jednej sprawy do drugiej, w międzyczasie
łapiąc trochę oddechu. Lista obowiązków do wypełnienia jest jak miecz, który
wisi nad głową. Obawa, że może on spaść i ściąć, gdy coś nie będzie załatwione,
działa jako główny czynnik motywujący do działania. Brak głębszej refleksji nad
swą codziennością staje się wtedy swoistym środkiem znieczulającym, gdyż chroni
przed stanięciem „twarzą w twarz” wobec poczucia bezsensu swojego istnienia.
Druga reakcja tożsama jest z postawą kapitulacji. Ciężar życia jest jak głaz,
który spadł, ale nie zgniótł całkowicie, lecz docisnął do ziemi. Jest to
sytuacja okrutniejsza od natychmiastowej śmierci. Przypominają się zachowania
niektórych bestialskich oprawców, którzy specjalnie nie zabijali, lecz
utrzymywali przy życiu, aby rozkoszować się zadawaniem tortur. W takim stanie
całe ciało jest obolałe, a „treści duchowe” brzmią jak opowieści kosmitów z
odległej galaktyki. Jakby „coś pękło”. Tak! Naprężenie życiowej struny
może być tak wielkie, że po prostu nie wytrzyma i najbanalniej w świecie
pęknie. Codzienność staje się powolnym dogorywaniem w przekonaniu, że poza
wszechobecnym absurdem nic więcej już nie istnieje.
Nieciekawie wygląda też sytuacja, gdy człowiek nie jest wprawdzie przytłaczany
przez ciężary życia, ale za to epatuje „pychą żywota”. Najgorzej gdy ktoś
powołując się na Chrystusa, ostentacyjnie przytłacza swą „wspaniałością”.
Nawet dobre w treści działanie, gdy nie jest podejmowane z pokorą i dyskrecją,
może sprawić wiele zła. Jezus u kresu swego życia nie powalił na kolana
spektakularnym blaskiem swej „kwitnącej witalności i dobroci”, ale postanowił
ubogacić ludzi swym skrajnym ogołoceniem i ubóstwem. Był to owoc całego
wcześniejszego życia, które On sam scharakteryzował następująco: „jestem
łagodny i pokorny sercem” (por. Mt 11, 28-30).
Oto sposób istnienia, który jest najlepszym antidotum w codziennych zmaganiach
z wszelakim utrudzeniem i obciążeniem. Ale sami z siebie nie zdołamy uzyskać
łagodności serca, która pozwala pokornie dźwigać nawet największe ciężary. Cóż
więc robić? Jezus daje nam odpowiedź: „Przyjdźcie do Mnie wszyscy, którzy
utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię”. Tak! Cała sztuka w
dźwiganiu ciężarów polega na tym, aby przyjść z nimi do Chrystusa. Ale nie może
to być jakieś oczekująco-wymagające stanięcie przed Nim. Chodzi o to, aby
dynamicznie podjąć Chrystusowe jarzmo i iść razem. Jarzmo było
drewnianą uprzężą, zakładaną najczęściej na dwa zwierzęta pociągowe: starsze z
doświadczeniem oraz młode, jeszcze nieokiełznane. Młode, ucząc się od
starszego, z czasem nabywało zdolności spokojnego wykonywania nawet najcięższej
pracy.
Gdy przychodzimy do Jezusa i potem razem z Nim
pracujemy, wówczas dokonuje się niezwykła przemiana. Pierwotne uczucie
„piekielnego ciężaru” zamienia się w doświadczenie ukojenia i słodkości.
Dzieje się tak, gdyż człowiek na wzór Jezusa i z pomocą Jezusa zaczyna
postrzegać niesienie ciężarów jako wolę Bożą. Konkretnie oznacza to dwie
rzeczy. Część ciężarów po prostu przestajemy nieść, gdyż dochodzimy do wniosku,
że Bóg tego nie oczekuje. To zdumiewające! Niektóre ciężary nas przytłaczają,
gdyż po prostu niepotrzebnie je bierzemy i dźwigamy. Szatan lubuje się we
wkładaniu nam na plecy całkowicie zbędnych rzeczy. Uwolnienie się od tego
szatańskiego, a nie Bożego balastu, to wielkie odetchnięcie. Ale najważniejsze
jest to, że na ciężary zgodne z wolą Boga zaczynamy patrzeć inaczej, to znaczy
z miłością. Miłość, przeniknięta głębokim „chcę”, sprawia, że przytłaczające
utrudzenie zamienia się w lekkość nasyconą poczuciem sensu.
Idąc z Jezusem i ucząc się od Jezusa,
sukcesywnie oddalmy się od „piekielnego obciążenia” i coraz bardziej zbliżamy
się do „niebiańskiej lekkości”.
9 grudnia 2015 (Mt 11, 28-30)