Chrzest spełnieniem ludzkich pragnień...


Człowiek nosi w sobie poczucie niespełnienia. Wciąż czegoś brakuje. Występuje nieustannie odradzające się napięcie pomiędzy tym, co jest i czego jeszcze nie ma. W natłoku różnych wymogów, powstaje marzenie o zapomnieniu, odreagowaniu i oderwaniu się od „całego kieratu”. Pragnienie, aby zanurzyć się w czymś, co da doświadczenie upragnionego szczęścia i ukojenia. Doznawane chwile przyjemności, krótsze lub dłuższe stany zadowolenia są prześwitami czegoś upragnionego na zawsze. 

I tu właśnie rozgrywa się jeden z największych dramatów. To do szpiku kości przenikające pragnienie jest dobre samo w sobie, ale może być dobrze lub źle zaspokajane. Nieraz poszukiwanie kończy się na butelce piwa, zakupie jakiegoś nowego ciucha, połamanej rzeczy, rzuconym osądzie lub przekleństwie. Najdoskonalszym drogowskazem w tej plątaninie rozwiązań jest chrześcijański chrzest. Chrzest dosłownie, tłumacząc z oryginału greckiego, oznacza zanurzenie. Zewnętrzny znak zanurzenia w wodzie (lub tylko polania wodą) wskazuje na coś niezwykłego. Dokonuje się wtedy jak najbardziej dosłowne zanurzenie w Bogu, który przychodzi w Jezusie Chrystusie. W chrzcie Bóg oczyszcza z brudu grzechu pierworodnego i nasyca swą Boską Obecnością. Przychodzi jako Ojciec, Syn i Duch Święty. Ta Obecność jest Absolutem wszelkiego spełnienia. Dlatego chrzest jest odpowiedzią na najgłębsze pragnienie człowieka. Już tu na ziemi można smakować tego, w czym doskonale będziemy mogli uczestniczyć w Wieczności. 

Dobrymi zanurzeniami są tylko te, które są zgodne z nauką Jezusa Chrystusa. Nie można się zniechęcać, jeśli początkowo ta Chrystusowa woda wydaje się nieraz lodowata. Wszystkie inne zanurzenia są złe, nawet jeśli początkowo dają ulgę i przyjemność. Dlatego warto popatrzeć dokładniej, w czym się zanurzam, do jakich przestrzeni wchodzę? Jezus wszedł do Jordanu, gdy Jan Chrzciciel polewał ludzi wodą na znak oczyszczenia. Nie chodziło jednak o to, aby Jezus został podobnie jak inni oczyszczony. Dokładnie odwrotnie. Jezus wszedł do Jordanu, aby oczyścić nas z grzechu i uświęcić swoją Boską świętością. 

Współcześnie takim Jordanem jest każda przestrzeń, w której przebywa Jezus Chrystus. Taka przestrzeń jest napromieniowana Bogiem. Wchodząc do niej możemy zanurzać się w Boskiej Obecności. Możemy oddychać Wonią Jezusa Chrystusa. Nawet najbardziej sympatyczne chodzenie po galeriach handlowych nie da tego, co wejście do kościoła, sanktuarium, otoczenia pustelni. Bez poetyckiej metafory, są to dosłownie miejsca, gdzie Wieczność przenika doczesność. Nagromadzony chaos i napięcie uzdrawiane są Harmonią Boskiej Obecności. 

Od fizycznych przestrzeni jeszcze ważniejsze są przestrzenie ludzkich obecności. Zawsze, spotykając się z drugim człowiekiem, wchodzę w obszar jego oddziaływania. Zanurzam się w tym, co emanuje z tego człowieka. Takie spotkanie może dawać uspokojenie, bezpieczeństwo i radość lub wywoływać agresję, poczucie lęku i smutek. Dlatego przede wszystkim ważne, aby na ten fakt oddziaływania zwrócić uwagę. Na ile możliwe, warto czerpać z możliwości zanurzania się w Bogu poprzez drugiego człowieka. Gdy ktoś czyni zło, nie chodzi o to, aby odrzucać lub potępiać, ale trzeba wtedy zdawać sobie sprawę z istniejącego niebezpieczeństwa i zastosować adekwatną ochronę.

 Tak! Dobry życiowy kierowca jedzie przez życie wedle drogowskazu, którym jest chrzest. Tylko zanurzenia w Jezusie Chrystusie prowadzą do rzeczywistego zaspokojenia wszelkich pragnień. 

13 stycznia 2013 (Łk 3, 15-16.21-22)